sobota, 31 grudnia 2011

paragon

Ostatni dzień roku. Chyba czas na podsumowanie.
2011 był przede wszystkim rokiem imprez. Wysyp osiemnastek, w tym moja, przyzwyczaił mnie do tego, że skoro sobota - to impreza.
W tym roku rozhulałem się fotograficznie. Zacząłem projekt 365, który niestety porzuciłem po niespełna czterech miesiącach. Zrobiłem tysiące zdjęć, wygrałem gminny konkurs fotograficzny (sic!).
W ostatnich miesiącach żyłem teatrem. Takim małym, naszym i nieprofesjonalnym. I cieszę się, że doprowadziliśmy to do końca. Jeśli ktoś waha się czy wziąć udział w czymś, co mu się podoba - niech się nie waha (Paulo Coelho). Warto robić to, co się lubi. Na końcu na pewno przyniesie to korzyści i masę radości.
Nie wiem w zasadzie co jeszcze mógłbym napisać. Nic nie przychodzi mi teraz do głowy. Za 20 minut powinienem wychodzić z domu, z głośnikami pod pachą i kierować się do Basi na sylwestrowe przygotowania. Nie ma co się rozpisywać - trzeba się ogarnąć.
Jeśli ktokolwiek przeczyta to jeszcze w 2011 roku, to życzę udanego i pijanego sylwestra, by wydarzyło się coś, dzięki czemu go zapamiętacie. I bólu głowy w niedziele, jak życzył mi Mariusz. Bo to znak, że było dobrze.
Do zobaczenia w 2012.

środa, 28 grudnia 2011

delicje

Święta z roku na rok stają się co raz krótsze i co raz mniej świąteczne. 5 stopni na plusie i brak śniegu zupełnie nie pomagają w budowaniu świątecznej atmosfery.
Ale mimo wszystko jest przyjemnie. Jest czas wolny, są przyjaciele i gorąca herbata.
Dostałem kalendarz na 2012. Przejrzałem i uświadomiłem sobie jak mało czasu zostało do maja, do matury. W konfrontacji z moją obecną wiedzą z WOSu, dziennikarstwo na Uj wydaje się dziwne uciekać i machać rączką na pożegnanie.
Te cztery miesiące to mała część notesu. A tylko te cztery miesiące mogę zaplanować.
I to od nich zależy osiem kolejnych.
Wczorajszy wieczór z Karoliną, Mariuszem i Alkoholem był dobry. Dzisiejszy poranek był już gorszy, ale wcześniej było bardzo przyjemnie. To są prawdziwe święta!

sobota, 24 grudnia 2011

le bokeh

Przygotowania do wigilii idą pełną parą.
Średnio czuję klimat świąt, ale i tak jest nieźle.
Lennon mnie ratuje.
Jadę z tatą po choinkę, czas najwyższy.
Żywe drzewo to jest to, ha.

piątek, 23 grudnia 2011

CHOCHOinka

Już po wszystkim. Zdążyłem już nawet ochłonąć.
Dzień do którego odliczałem nastąpił w środę, udało mi się go przeżyć i byłem na prawdę szczęśliwy.
Gdy ludzie po spektaklu, do którego przygotowywałeś się przez 3 miesiące, tydzień w tydzień, podchodzą, gratulują i mówią "dobra robota", wtedy wiadomo, że warto było. Warto było.
W środę nie mogłem spać. Od rana chodziłem i błagałem los, by nie zapomnieć tekstu. Nie byłem zdenerwowany, martwiłem się raczej czy będzie dobrze, czy się spodoba i jak wypadniemy (czyli zdenerwowanie jak nic.). Najlepsza metoda na odstresowanie - darcie japy w garderobie. John Lennon i jego Happy xmas to genialny materiał na wykrzykiwacz. Zwłaszcza, gdy nie zna się tekstu.
Potem wszystko toczyło się już szybko. Zaczęło się, wszystko szło dobrze, ludzie się nie śmiali, pytałem Boga DLACZEGO, nadszedł mój czas, coś ścisnęło mnie w żołądku, wypadłem na scenę i światła błysnęły mnie po oczach. A potem? Potem było jak na próbie. Tyle, że więcej improwizacji. Publiczność, z tego co zdążyłem zaobserwować wcześniej, nie siliła się na śmiech, toteż trzeba było robić wszystko by ich rozbawić. Chyba się udało.
Na końcu były brawa, opieprz od dyrektorki dla niewychowanej części publiczności (co zresztą było najbardziej niezręczną chwilą dnia), potem gratulacje i rozedrgana Krystyna szepcząca coś w stylu alefajniealefajnie. Byłem szczęśliwy. Odszczekałem to, kiedy mówiłem po chuj mi to było, mógłbym teraz spokojnie uczyć się na sprawdzian z wosu. Dla tego momentu właśnie warto. Może to infantylne i głupie, ale to na prawdę był ważny dla mnie dzień. Dziękuję.

wtorek, 20 grudnia 2011

Kobiety

Jestem zbyt zmęczony by mieć tremę. Chyba. Dobra, kogo ja oszukuję. Jutro będę się trząsł jak pojebany.
Za 13 godzin spektakl.
Po całodniowym koczowaniu w RCKP nie mam siły na nic. Ale scenografia stoi, światła ustawione, zrobiliśmy nawet 1,5 próby. Więcej nie było sensu. Shufflin na scenie to znak, że czas kończyć i iść do domu.
Mam nadzieję, że nie będzie widać gdy zapomnę tekstu.
Zapraszam.

niedziela, 18 grudnia 2011

hurricane noobs

Wychodzę z kryzysu.
Wolny piątek - bez próby - zaznaczyłem w kalendarzu jako święto.
Piątek w języku urdu znaczy tle co Heroes VI, toteż w piątkowy wieczór, zaopatrzeni w piwo, czipsy, pizze i huragan za oknem, razem z Mateuszem rozpoczęliśmy rywalizację. Hirołsy numer sześć to dobra gra. Nie ogarnęliśmy wszystkich aspektów do końca, ale pokonać się też nie daliśmy. No może wygrała pogoda. Po siedmiu godzinach siedzenia na koniu i eksplorowania Ashanu, stała się rzecz straszna - brakło prądu. Na moment nasze serca zamarły, a wzrok rozpaczliwie szukał blasku monitora we wszechobecnej ciemności. Po kilku sekundach znów zaświeciło, ale w naszych głowach pulsowała jedna myśl - CO Z SEJWAMI?!.
Na szczęście wszystko okazało się być w porządku, ciśnienie wróciło do normy i można było grać dalej.
Dzisiaj dostałem porządnego kopa.
Grzesiek, o którym pisałem kilka miesięcy temu, od sierpnia jest nieprzytomny po operacji. Dzisiejszy turniej charytatywny, o którym dowiedziałem się kilkanaście godzin wcześniej, zgromadził nadzwyczaj dużo ludzi. I ojca Grześka. Zrozpaczony, bezsilny mężczyzna to chyba jeden z najgorszych widoków. Zebraliśmy dość dużą sumę, ciągle kroplę w morzu tych kurewskich sum, jakie trzeba zapłacić za operacje w Berlinie, czy gdzieś tam. Cieszyliśmy się przez zły, bo to ciągle taki mały szok. Ta świadomość, że na jego miejscu może być ktokolwiek z moich znajomych. Ale to dało mi tak niesamowitego kopa do działania, że jestem pewien że uzbieramy tę kasę. Zorganizujemy koncert, zbiórki, uda się. I nie chcę słyszeć pierdolenia o górnolotnych planach, humanistycznej wrażliwości i poematach o cierpieniu.
To normalne i dla mnie oczywiste, że jeśli można - trzeba zrobić jak najwięcej.

środa, 14 grudnia 2011

NIE OGARNIAM.

niedziela, 11 grudnia 2011

shes'a'liar

Brakuje mi czasu. Nowość. To co zostaje staram się planować w możliwie skuteczny sposób. Pewnie dlatego dzisiaj spałem do 12.
Próby idą pełną parą, w szkole siedzimy do wieczora - sprzątaczki nas nienawidzą. Załatwiliśmy bonus, po spektaklu zobaczycie making of. Nietypowo, ale mam nadzieję, że będzie śmiesznie.
Wczorajsza próba w Rzeszowskim Instytucie Muzyki (lans nazwą) przyniosła zdarte gardło, a osiemnastka Sabiny otworzyła mi oczy. Jestem skołowany, ale z tym zdartym gardłem i otwartymi oczami idę dalej. Może wszystko samo się wyjaśni.
Audiobooki i opracowania spakowane, vademecum przygotowane, scenariusz w głowie. Zaczynam kolejny tydzień.

piątek, 9 grudnia 2011

supremin

Powoli zaczynam nie wyrabiać.
Po dwunastu godzinach w szkole, pała z wosu jest jak nic nie znaczący problem, a przynajmniej taki, który teraz jest moim najmniejszym. Nauczycielka, która normalność i człowieczeństwo zatraciła na rzecz profesjonalizmu i pozy zorganizowanej i surowej 'profesorki' - tym bardziej. Dziękuję, postoję, nadrobię.
Presja przed spektaklem ciągle rośnie. Próby w kalendarzu pojawiają się co raz częściej. Ale tak trzeba, jeszcze tylko półtora tygodnia. Boże.
Czasem mam wątpliwości co do mojego koloru włosów. Dzisiaj byłem blondynką. Chcąc zrobić sobie chińsko/wietnamską zupkę z torebki zagotowałem wodę, wsypałem trociny do kubka, zalałem wrzątkiem, zakręciłem i inteligentnie sprawdziłem czy nie kapie - odwracając i potrząsając. Pieprzło, jebło i lewa ręka poparzona. A pół klasy 'pachnie' tajwanem.
O, pękł mi bąbel.

wtorek, 6 grudnia 2011

santa clown

Dobra, czas zakończyć przymusowy urlop od antyramy. Nawał nauki, próby i rzeczy podobne czas pogodzić z pisaniem.
Spektakl za 2 tygodnie, ciężko mi w to uwierzyć. W to, że się udało (bo teraz nie ma odwrotu i to się musi wydarzyć), w to, że czas tak szybko mija, a ciągle nie mamy scenografii i w to, że lubię te próby i przygotowania. Zabierają dużo czasu i są wyczerpujące, ale kurcze, podoba mi się to.
Dzisiaj mikołajki. Dostałem od mamy maszynkę do golenia - to chyba jakaś aluzja... A od Warszawy dostaliśmy żałosny spot promocyjny na Euro2012. Czegoś tak słabego, za tak duże pieniądze nie widziałem od czasu najdroższego zdjęcia świata. Warszawo, mieście, gdzie facet ze wzwodem goni kobietę i przeskakuje Wisłę w slow-motion - DLACZEGO?!

czwartek, 24 listopada 2011

19/25

Próbna matura z matematyki z gorączką i herbatą z miodem w torbie? Nie tak to sobie wyobrażałem. Po półtorej godziny na pełnych obrotach miałem siły tylko na sen. Jak dobrze, że jest Mariusz, który odwiezie, a potem jeszcze odwiedzi. Świetny brachol.
Szkoła dała mi jeden dzień na powrót do żywych - jutro muszę stawić się na rozszerzonym polskim. Mam nadzieję na umiarkowanie głupi temat. Potem jeszcze tylko podwójny angielski, sprawdzian z historii i premiera nowego Assassins Creed. Wszystko fajnie, tylko jak ja do cholery wykombinuję na niego kasę do drugiego grudnia?! NIE WIEM. Ale mam jeszcze tydzień, życzcie mi szczęścia.

wtorek, 22 listopada 2011

ostatnia szkocka

Boli mnie głowa i nie mogę wstać
od monitora, tak trudno się ruszyć.
Muszę ogarnąć, zacząć jeszcze raz,
do matury z matmy nieco się pouczyć.


Tylko koc, koc, koc, już chce mi się spać.
Książki wołają, jeszcze dziś angielski.
Może przełożę, zacznę nowy dział,
na przykład funkcje, bo z nich jestem kiepski.


Nie wiem czy jutro zdam, czy też nie zdam.
Jutro zdam, może nie zdam.

niedziela, 20 listopada 2011

świdryga/midryga

Ogoliłem się. Na oko 5 lat mniej, piwa mi w biedronce nie sprzedadzą, coś czuję.
Podobno wczoraj była sobota. Jak dla mnie był piątek, potem długa noc i niedziela. Coś pominęliśmy. Ale to jest wliczone w koszta imprezy. Domówki u Mariusza zawsze były znane z tego, że są zajebiste i teraz też tradycja została zachowana. Z perspektywy czasu widzę, że moje zjeżdżanie na tyłku ze schodów było zupełnie niepotrzebne, ale wtedy jakoś mi to nie przeszkadzało.
Przyszły tydzień to maraton. Próbne matury wiszą nade mną, jak ta zakurzona półka owinięta światełkami z zeszłych świąt. Polski, matematyka, angielski. Wos póki co nie. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma sensu go pisać (załamanie się po otrzymaniu wyników to nie sens). Będzie intensywnie, ale mam nadzieję wszystko jako-tako ogarnąć. Nawet matmę. Pozytywne myślenie i tablica ze zbiorami to podstawa.

Dzisiaj ruszył mój pięćsetny blog, ale pierwszy grupowy. Razem z Mateuszem i Szymonem zabraliśmy się za The Fakto. Ambicje pisania artykułów zostały zaspokojone, mamy swoje miejsce. Zapraszam do odwiedzania i czytania, mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego. Razem z chłopakami prosimy o opinie, bo to bardzo ważne, żeby nie tylko nam podobało się, że coś tam bazgrzemy.
Jak na razie - Szymek podpowiada jak bronić się przed mózgojadami, Mateusz radzi gdzie najlepiej (albo najgorzej) żyć, a ja zastanawiam się dokąd zmierzają okładki poczytnych (lub mniej)  tygodników. Zapraszam!

poniedziałek, 14 listopada 2011

słychać strzały

Był zamach na moje życie.
Jadę sobie autobusem do domu, dziewiąta trzydzieści rano, przeziębiony postanowiłem nie katować się na lekcjach, lecz wrócić do łóżka (czyt. komputera). I tak jadę, jadę, aż tu nagle jak nie pierdolnie coś w autobus...Pieprznęło z nieba, walnęło i uderzyło w szybę obok mnie. GRUBY CZARNY KABEL Z PRĄDEM. Ja dziękuję, ciśnienie 200/100. Ale żyję. Szyje wszystkich czterech pasażerów wydłużyły się do nieludzkich rozmiarów, chcąc zobaczyć co to i czy może coś się komuś nie stało akurat. Ale nie stało. Kierowca zatrzymał się, krzyknął do kierowcy z samochodu przed nami czy coś uszkodził, bo on też nie, i pojechaliśmy dalej. Ot, taka mała przygoda.
Przeziębiłem się na cold-home-party u Karoliny. 14 stopni to nie jest dobra temperatura do imprezowania.
Ale chłód najwyraźniej nie przeszkodził plenerowej, piątkowej imprezie w stolicy. Kibole przywdziawszy odświętny pseudonim patriotów, rozpieprzyli pół Warszawy. Ale to przez media. Po co ktoś stawiał tam vany telewizji, dlaczego Niemcy bili Polaków i co do powiedzenia ma młodzież wszechpolska? Na te i inne pytania szukajcie odpowiedzi na taśmach z czarnych skrzynek samochodów tvn meteo. Dramat.
Wyczekuję środy. Jedziemy do Krakowa. Na wycieczkę, do teatru. W autobusie będziemy sprawdzać konspekty i robić arkusze z matematyki. Życie jest piękne.

poniedziałek, 7 listopada 2011

wesoło wybiegły ze szkoły.

Dzisiejsze dzieci są pojebane. Oczywiście nie mogę generalizować, na pewno lwia część wszystkich dzieci pięknie recytuje wierszyki, buduje bazy z koców i zbiera naklejki, ALE ONE PEWNIE I TAK MAJĄ POJEBANYCH KOLEGÓW.
Otóż wychodzę dzisiaj ze szkoły w towarzystwie Mariusza, słyszę, że za nami coś się dzieje. Zbulwersowana dziesięciolatka wyzywa kolegę, który niezbyt pochlebnie się o niej wypowiadał.
-Chodź tu chuju, ja nie pozwolę, żebyś tak na mnie gadał, ja słyszałam.
Chłopak nas wyprzedza, trochę zmieszany. No dobra, widać że się boi.
-Kurwa ja sobie nie pozwolę, rozumiesz? Jak jesteś taki mądry to chodź na fajta. Chodź tu! Weronika kurwa chodź tu!
Dziecko z plecaczkiem ze Zmierzchu - ale gang, że Wołomin się chowa.
-No chodź na fajt, zobaczymy kurwa. - Dziecko (by było śmieszniej, 70% w różu) goni chłopaka, wściekła jak kibole przed stadionem. I tak szczuje tego biedaka, a my zbieramy szczęki z chodnika.
Mówię jak stary dziad, ale dzieciństwo w '90 było lepsze, ba! dzieciństwo bez internetu było lepsze. Szczytem złości było szczypanie, albo wkręcanie śmigieł helikoptera koleżance we włosy (do dzisiaj pamiętam ten stres, co będzie jak matce powie). A teraz? Gówniarze chodzą 'na fajty', bo ich dziesięcioletnia duma została urażona.
Powiem Pani.

środa, 2 listopada 2011

dynia

Długie Weekendy to temat, o którym można pisać prace magisterskie, licencjackie i badawcze. Nic bowiem nie mija tak szybko, jak Długi Weekend. Jestem świadomy, że zawsze mówię tak z perspektywy czasu, bo w trakcie trwania DW nie myślę o tym, że mija on nadzwyczaj szybko, konkluzja przychodzi dopiero po czasie. Jednak i tak myślę że coś jest chyba nie tak.
Tak więc kończy się długi weekend świętem świętych. Dzień, w którym na cmentarzu powstaje biwak, babcie rozkładają między grobami krzesełka turystyczne, a handlujący chryzantemami otwierają szampana. A ja najbardziej lubię wieczorny spacer między grobami doprawiony mgłą. Klasycznie porobiłem kilka zdjęć i nie byłoby w tym spacerze nic dziwnego, gdyby nie somnambuliczny taniec okolicznych chuliganów popełniony na spowitym mgłą rondzie. Obok kilka samochodów (pewnie passatów na gaz) z wylewającym się oknami techno i basem miażdżącym magnesy głośników. Ot, normalka. Wychodzisz z domu, idziesz ulicą, nagle zakapturzone postacie wypadają z samochodów i tańczą do manieczek wokół ronda, wykrzykując nazwy sympatyzujących klubów. Tutaj jeszcze jako-tako stałem. Ale gdy kurwa jeden z nich krzyknął "WONSZ!" i nagle wszyscy złapali się za ramiona i poczęli tanecznym krokiem obchodzić rondo - padłem.
Wczoraj, natomiast, korzystając z wolnego dnia, bowiem poniedziałek gdy wolny - dobrym dniem jest, udaliśmy się do kina, by ogarnąć nowy film Koterskiego. (Jeśli nie robi na Was wrażenia zdanie po stokroć złożone to gratuluję, ha!). Baby są jakieś inne to film Koterskiego. Tak w zasadzie mogłaby wyglądać recenzja w każdym serwisie filmowym. ALE PROSZĘ PAŃSTWA NIE U MNIE (chociaż byłoby to najwygodniejsze). Baby to zabawny film, trafnością spostrzeżeń dotyczących płci pięknej aż razi. Myślę sobie, że reżyser musiał zostać doświadczony przez los dość mocno. Uśmiałem się, zjadłem lody Iwona, wyszedłem zadowolony, chwaląc gwarę charakterystyczną dla Miałczyńskiego. Podobało mi się. Babom też.

środa, 26 października 2011

xyleto

Matematyko, odejdź kiedy coldplay śpiewa o żółci, proszę. Logarytmy, nie będziecie mi potrzebne w warzywniaku, jak powiedziała Krystyna. Koleś z coldplaya też na bank nie zarobił na swoją pierwszą gitarę wygrywając konkurs matematyczny. A wartość bezwzględna pewnie też nie jest mu jakoś szczególnie potrzebna. A wracając do koncertu (tak, bo na youtubie właśnie jest koncert na żywo, prosto z Madrytu, aż mi się kabel od internetu grzeje)  - koleś właśnie powiedział coś po hiszpańsku, na widowni rozległ się orgazm.
CO ZA EMOCJE, BEDE WNUKOM OPOWIADAŁ.

piątek, 21 października 2011

bluszcz

Padam na twarz.
Ale i tak się cieszę, bo przez pół dnia byłem święcie przekonany, że dziś jest czwartek. A tu bach! - piątek jednak.
Po szkole wybrałem się z Karoliną na zdjęcia. W ramach mojej nauki trzaskania sesyjek. I potrzaskaliśmy nieco, lubię. Potem maraton czterech godzin prób przed spektaklem. O 18 byłem wypluty. Gdyby tego było mało, to w trakcie przemieszczania się komunikacją samochodową przeżyłem kolejny koniec świata. Eh, móżdżku, co będziemy robić jutro?
Gdyby teraz był czwartek to chyba strzeliłbym sobie z procy w rzęsę. A tak, to jest weekend.
Weekend z osiemnastką Marceliny i nadrabianiem seriali. Właśnie połknąłem najnowszego Dextera, ale się dzieje. Ten sezon ma spore szanse na sukces. Polecam i pozdrawiam z pod kołdry. Miłego weekendu.

poniedziałek, 17 października 2011

zadyszka

Siedzę i patrzę na zeszyty. Trudno mi się zabrać za cokolwiek produktywnego, wypadłem z rytmu.
I tak sobie siedzę i zastanawiam się, jak bardzo będę miał jutro przechlapane, zważywszy na kumulację wszystkich nieszczęść, które mają zdarzyć się w środę. Sączę zieloną herbatę i przeglądam zdjęcia i blogi. Tak bardzo nic mi się nie chce. To chyba choroba.
Mimo wszystko do jednej rzeczy się zmobilizowałem - sprawdziłem co powinienem zdawać na maturze, by dostać się na to cholerne dziennikarstwo. I tak jak sądziłem - WOS i polski. Nie jest źle. Ale z kolei kierunek...hmm...mam wrażenie, że szczyt moich marzeń to nie jest. Pieprzyć. I tak będę robił zdjęcia.

niedziela, 16 października 2011

bekon

Przed czwartkowym południem wsiedliśmy do busa by odwiedzić przemoknięty Kraków. Miejsca przed nami zajęła para prawdopodobnie wracająca z sanatorium. On, po czterdziestce, pijany, rozgadany, spodobały mu się moje włosy, co wprawiło mnie w zakłopotanie. Minuta wpatrzonych w was, mętnych oczu też by was wprawiła. Ona, żona, obrzucana tekstami w stylu zamknij się wreszcie czy całe życie z wariatami, prosiła go co chwila, ze złami w oczach, by schował flaszkę i się uspokoił. Smutny widok, bo gość ewidentnie dawał kobiecie w kość. Towarzystwo nie zwiastowało miłej podróży, ale ku naszej uciesze usnęli dość szybko i koleś tylko czasami odwracał się do nas, by zapytać czy mamy w końcu to szkło.
Na miejscu przywitał nas deszcz, Fabian i Rudy. Poszliśmy na promocyjne piwo za 3,70. Bo wszystkie inne butelkowe po dyszce, nie dla plebsu (tak samo nie dla plebsu, jak Coma w Szansie na Sukces). Potem, po przegranej sesji piłkarzyków i tułaczce po Krakowskich ulicach, dotarłem z Mariuszem pod blok Grzegorzów. Przez kolejne dni, wolne od myślenia o dziesiątkach zadań z matematyki, na zmianę bawiliśmy się, pili piwo, błąkali po galeriach handlowych, narzekali na to, że omatko jak piździ i dowiadywaliśmy się co raz więcej o studenckim życiu. Okazuje się, że oni na prawdę całkiem dużo się uczą. I nie przymierają z głodu. W ogóle to Grzesiek piecze placki. Dziewczyny, po numer telefonu możecie zgłaszać się mejlowo. Serio piecze. A wczoraj upiekliśmy tiramisu. Z pudełka co prawda, no ale weź, i tak się liczy. Wybornie wyszło.
Generalnie to lubię Kraków. Słabo łapię się w komunikacji miejskiej, ale stopiątka konsekwentnie dowoziła mnie do celów. Ludzie mili; kobieta z bagażem, której kasowałem bilet, szczerze uśmiechała się nawet po opuszczeniu autobusu. Ulice pełne ciekawych, dobrze ubranych ludzi i pięknych dziewczyn. Połowa mówi po angielski, nie mieliśmy problemu z wtopieniem się w tłum i pierdoleniu o głupotach. Nie zostałem ani pobity, ani okradziony.
Lubię Kraków, ale że w żadnym h&m nie było takichjednych butów w moim rozmiarze, to kurwa nie wybaczę.

czwartek, 13 października 2011

pralka

Od dzisiaj mam długi weekend. Jutro zatem jadę z Mariem do Krakowa.
Boli mnie głowa, a za oknem pada i ziąb. Nie mam weny, więc idę stąd.

...żałosne.

czwartek, 6 października 2011

iKnow

Steve Jobs nie żyje. Mimo, że nie posiadam żadnej rzeczy, która jego jest, fakt iż odszedł wydaje się smutny. iPhone, iPod czy początkowo niedoceniony iPad to jednak przedmioty, które chce się mieć, a ten gość był ich twórcą. Wstajemy i klaszczemy.
Brian May, gitarzysta Queen, z którym utożsamiają się moje włosy, chce by wokalistą zespołu-legendy została Lady Gaga. Damski Freddie miałby występować w trasie koncertowej zaplanowanej na rok następny. Nie wiem co o tym sądzić. Przerosło mnie to. Na pewno bałbym się posłuchać Bohemian Rhapsody w jej wykonaniu, by nie zniszczyć sobie wizji Queen. Gaga, get real, ur not Mercury.
Wracając do życia - w tym tygodniu gościliśmy w szkole dziewczyny z Mołdawii i Pakistanu. Okazały się taaaak miłe i sympatyczne że coś. Fauzia z Pakistanu twierdzi, że Polska to wielki park i nie lubi swojej narodowej muzyki. A my lubimy. Chcieliśmy iść z nią na piwo, ale ona nie pije piwa. Jak można nie pić piwa?

wtorek, 4 października 2011

yellow

Sobotnia pielgrzymka okazała się być świetna. To taka wycieczka z czasem wolnym od 13 do 22. I z dwunastoma godzinami w autobusie, z gitarą i z wymyślaniem jak zasnąć. 
W Częstochowie tłumy. Ludzie śpiący na siedząco pod ścianami w sanktuarium, rozkładane, zielone krzesełka noszone przez starsze i młodsze panie. Masa maturzystów chowających się w cieniu, z piwem czy colą w dłoni. Atmosfera średnio sprzyjała modlitwie i refleksji, takie tłumy to chyba nie to. Toteż szwędaliśmy się po czymś rynkopodobnym - długa ulica pełna fontann, ogródków, barów i sklepów. A także gołębi i ławek. Podobało mi się. 
A od dzisiaj - prawdziwy WOS! Po raz pierwszy w tym roku, co dla osób pragnących zdawać go na maturze jest i tak marną wiadomością. Ale co tam, ważne, że jest perspektywa faktycznej nauki na lekcjach ( bo ta domowa to już inna sprawa). A propos - wczorajsza 'debata' Lis-Kaczyński to kpina. I nie chodzi mi akurat o Kaczyńskiego.

piątek, 30 września 2011

chochoł

Zmieniłem przeglądarkę i uzależniam się od herbaty. Zima idzie, więc czas na robienie zapasów. Zielona herbata z biedronki, którą polecił Szymon - pyszniutka.
Jutro jedziemy na pielgrzymkę maturzystów. Tego, jak bardzo mi się nie chce, nie da się opisać słowami. Jadę bo to kolejny punkt do wypełnienia, zresztą to wyjazd. Równie dobrze moglibyśmy jechać do Wieliczki czy Pacanowa, też bym pojechał. Przeżycie duchowe - jak dla mnie żadne. Setki ludzi okupujących Jasną Górę, przepychających się i szukających siedzenia, tak to widzę. A zresztą, z moim sceptyzmem nawet gdyby była tam tylko moja klasa, i to niekompletna, pewnie i tak by mnie to nie ruszyło. Póki co ładuję aparat, montuje klisze i poję telefon muzyką. Jakoś trzeba tę sobotę przeżyć.
Aha, czy Wy też uważacie że pisanie bloga jest dziecinne i generalnie jeśli to robisz, to masz 12 lat i jesteś emo-dziewczynką? Barbara tak uważa. Zostawimy ją za karę w Częstochowie.

wtorek, 27 września 2011

karawan

Masz dużo nauki?
Boisz się sprawdzianu z matematyki?
Martwią cię inne zadania zaplanowane na kolejny dzień?
Nic prostszego!
Siedź na facebooku, zaparzaj herbaty co 30 minut i sprzątaj biurko! Możesz też naostrzyć wszystkie ołówki jakie masz i posegregować gazety! TO NA PRAWDĘ NIC NIE KOSZTUJE! Zmarnuj czas, a książki same się o Ciebie upomną!
Słowem - jutro sprawdzian z matematyki, polskiego i matura z angielskiego.
A dzisiaj byłem w muzeum. Dni otwarte to okazja na wyciągnięcie tam nauczyciela na religii czy innym równie istotnym przedmiocie. Nie zrozumcie mnie źle. Religia jako przedmiot...hmmm...po prostu nie wnosi zbyt wiele. Tak więc poszliśmy obejrzeć ekspozycję poświęconą Chinom. Zebraliśmy baty w grze z czarnymi i białymi pchełkami i sumie tyle. Ale rzecz, która mnie rozjuszyła to jakaś stara baba obiegająca stolik, na którym pani w kimono robiła sushi. Tłumaczyła sposób przygotowania, podczas gdy tamta chciała dobrać się do wszystkiego co wyglądało na jadalne. Nie mogła uwierzyć w istnienie czegoś takiego jak paluszki krabowe i co chwila trącała je wykrzywionym palcem. Uporczywie przerywała wypowiedź przy pomocy swojej szczerbatej gęby aż wreszcie wypaliła coś w stylu "to jest kurwa degustacja, rób co masz robić, a nie pierdolisz godzinę" Wydźwięk jak dla mnie "głodnam kurwo, szykuj rybę".
Mnie zatkało.
Pani w kimono uprzejmie powiedziała, że nie, bo tłumaczy, ale widać było, że też jest w szoku. Nie ogarnąłem.
Stara pokręciła się jeszcze, pozaglądała gdzie tylko mogła i poczłapała do wyjścia.
Skąd się tacy ludzie biorą?

poniedziałek, 26 września 2011

milordzie

W weekend weseliłem się razem z Simoną z powodu ślubu mojej sąsiadki.
Kumpela z dzieciństwa hajtnęła się w młodym wieku, mając lat około 23, co Simona skwitowała - "Boże, jacy oni młodzi!". Zaprawdę państwo młodzi są młodzi, a organista w kościele dogorywa przy organach. Brzmiał, jakby nie siedział na chórze, ale na paliatywnym. Na szczęście wszystko dość szybko się skończyło i przyszedł czas na tańce i tym podobne. Taszcząc kuliste akwarium z dwiema złotymi rybkami złożyłem życzenia, które i tak pewnie zostały zlane, bo KOLEŚ TRZYMA AKWARIUM, ALE PREZENT, MARIAN POPATRZ, RÓB SZYBKO ZDJĘCIE. Ale ryby się spodobały, a goście karmili je chlebem, jak się później okazało. Wytańczyłem się za wszystkie czasy, razem z Simi byliśmy królami parkietu. A rano królowa chciała wracać do domu, więc o 9 pojechałem za góry i lasy. Jak teraz myślę, nie było to mądre.
Przy naszym stoliku rozgościły się trzy nikony. W tym D7000. O mamo. Piękna rzecz. A ciężka jak cholera. Gdybym go miał, dziewczyny wołałby za mną pudzian. Przesadzam. Ale ciężki, serio. Mój wyglądał przy nim jak młodszy brat. Z anoreksją. Ale wcale nie zazdroszczę. Gdzie tam. WYSTARCZY.
Jutro powrót do szarej, szkolnej rzeczywistości. Jedyną złą stroną urlopu od szkoły jest to, że się kończy.
A mój właśnie dobiega końca.

czwartek, 22 września 2011

rondo

Od kilku dni użeram się z agencją celną, która w zamian za wydanie mi paczki życzy sobie sumy z kosmosu. To jest chore proszę państwa, żeby za odprawę żądać niemal równowartość tego, co jest w środku. Dramat.
W niedzielę kończy się konkurs fotograficzny o szumnym tytule "Twoja gmina w obiektywie". I chodzi tu o moją gminę. Nagrody równie epickie - zestaw filiżanek, karnet na masaż pleców czy inne cuda. Ale to nie o nagrody chodzi! Tak czy tak, zdjęcia trzeba popstrykać. Umyśliłem sobie zrobić kilka nocnych, toteż razem z Olą, Karolem i jego samochodem wybraliśmy się na rajd po miejscowości mej. Oczywistym było, że nic ciekawego nie znajdziemy.
Szczytem kreatywności okazały się zdjęcia na długim czasie, z rozmytymi światłami przejeżdżających samochodów. Na bogato.
5 minut - jeden samochód.
Potem długo nic.
Tir.
*pstrk*
znów nic.
Cholera.
Pomyślałem, że może rondo będzie nieco bardziej 'żywe'. Błąd, nie o tej porze. Przejechały autobusy i koleś na motorze. I znów pojedyncze samochody. Za biednie.
Skończyło się na tym, że Karol jeździł samochodem dookoła ronda, a ja pstrykałem pejzażowe zdjęcia.
Trzeba sobie w życiu radzić.

poniedziałek, 19 września 2011

kacze niusy

Karny kutas dla polskiej służby celnej za oclenie mi obiektywu. A by was chuj.
Cotygodniowy przydział na wulgaryzmy wyczerpany.

Poniedziałkowa niusów garść:
- Nergal konsekwentnie pojawia się w każdym miejscu, do którego da się wejść lub przemycić swoją podobiznę. Dzisiaj był u nas na religii. I we wprost. I newsweeku. Co prawda nie osobiście, ale czym była by poranna prasówka bez wzmianki o księciu ciemności. Wkrótce Darski zaczyna reklamować Delmę, by zgodnie z planem swego PRowca wejść do naszych lodówek.
- Facebook uważnie przygląda się googlom+ i kopiuje pomysły. Od dzisiaj uzależnieni od twarzoksiążki mają do dyspozycji zupełnie nieprzydatne Listy. U mnie w momencie zostały wpisane na czarną listę.
- Ania Rubik ma zegarek za milion dwieście. Łączna waga kamieni szlachetnych w błyskotce dorównuje połowie masy ciała naszej tapmadl.
- Maturzyści protestują przeciw kręceniu filmu na studniówce. Czasy się zmieniają, teraz wszyscy chcą pić w tajemnicy.
- Słyszałem głosy, że pierwszy, polski film w 3D - Bitwa warszawska wcale nie jest tak zły jak powinien. Oby dane mi było sprawdzić. Ciekaw tylko jestem czy na tę okazję Natasza Urbańska przygotowała jakiś specjalny retro-układ. Niekoniecznie warszawski.

sobota, 17 września 2011

ostatnia nocka

Przenoszenie imprezy w śpiwory o północy to znak, że się starzejemy. A granie w "Wygraj z maturą" na grillu to już jest zwyczajnie pojebane. Dziewczyny wygrały. A mnie w skutek nieumiejętnego spania na podłodze połamało. Mariusz mówi, że ja nie umiem spać, bo tak to się nie śpi i to dlatego mnie połamało. I ja mu wierzę. Ale co poradzę, że moja poduszka miała pół metra grubości.
Sobota.
Sobota to dzień, w którym nie jeżdżą autobusy a oferta śniadaniowa w McDonaldzie jest do 11.
No to zjedliśmy po muffinie z tym dziwnym jajkiem, popiliśmy kawą i pojechaliśmy z Mariem po kanarka do Miasta Z Którym Mamy Kosę. Kanarek grzeczny, w ogóle się nie odzywał - my śpiewaliśmy przez całą drogę.
Lubię śpiewać w samochodzie. Jeśli jest taka grupa na facebooku, lubię ją.

środa, 14 września 2011

hybryda

Wpadłem w wir. Szkoła, dom, spanie, nauka, spanie, szkoła, dom. Z perspektywy weekednów dni upływają szybko. Nie różnią się niczym, za wyjątkiem ciężkości torby.
To w zasadzie smutne.
Wczoraj usłyszałem, że wyglądam jak mieszanka czterech ras. Spoko, że dopiero w wieku 18 lat ktoś mi to zasugerował. Co prawda ja nie zauważam tego swojego orientalizmu, ale fajnie, że mogę do takiego miana pretendować.
Cytując instruktora pewnej szkoły jazdy - dzięki.
Próbuję zmusić się do robienia czegoś produktywnego, ale pogoda skutecznie mnie zniechęca. Powinienem czytać Wesele - leżę i oglądam anime. Powinienem robić matmę - olać, przecież dzisiaj pisałem kartkówkę.
A właśnie, kartkówki z matematyki to taka nasza namiastka łapanki. Jesteś spokojny, a cios przychodzi, kiedy się zupełnie nie spodziewasz. Myślisz, że to koniec? Opozycja tylko brała oddech. Myślisz, że ci się uda, że jest szansa, a po chwili maszerujesz ze spuszczoną głową. Niektórym się udaje, jednak przeznaczenia nie można oszukać [czego starają się dowieść w każdym filmie o tym tytule (wieść gminna niesie, że ostatnia część była faktycznie ostatnią, co mnie dziwi, bo przecież można wymyślić jeszcze tak wiele obrzydliwych sposobów na śmierć)]. Boże, używam nawiasów kwadratowych, chyba pora kończyć.
Idę po kawę.

sobota, 10 września 2011

terminus a quo

Ostatnia noc była sztuką. Nocne teatralia, od zmierzchu do świtu. Świetne spektakle, dobre animacje między przedstawieniami, świetni aktorzy i after z nimi do 5 rano. Rodzinny teatr z Nowej Soli rozpierniczył wszystko i wszystkich. Ostatni spektakl, śpiący ludzie o północy zajęli miejsca. Wszedł Stary Pan w majtkach i płaszczu. Rzucił kurwą i dołączyła reszta. Nie ogarnąłem. Ale bawiłem się znakomicie. Teatr może (musi?) być przecież nieco kontrowersyjny, inny. Oni tacy byli. Wszystko wyglądało na dobrą zabawę i freestyle, a było dokładnie przemyślane. Pluli wódką, rzucali sobą nawzajem, koleś w sukience z kokardą będący Robin Hoodem obiecał wpierdol komuś z widowni. Interakcja nieziemska. Podobało się.
A potem razem z nimi piliśmy piwo i chwaliliśmy co się dało. Fajni ludzie.
Po trzech godzinach snu pojechałem tłuc kolana na naszych warsztatach teatralnych. Kiedyś przecież trzeba coś wystawić. Niewyspany, głodny i zachrypnięty udawałem małpę. Małpę w nie najlepszej kondycji. A mogłem, cholera, być baobabem.

środa, 7 września 2011

wobwobwob

Przespałem pół wieczora, wypiłem litr herbaty z miodem i cytryną i czuję się chory. Ale nie, kurwa, do szkoły trzeba iść. Szkoda, żeby zrobione zadanie z matmy się zmarnowało.
Przy piciu któregoś kubka herbaty załapałem się na topmodel. Dużo młodych piersi i tępych dziewczyn. Zbulwersowało mnie to, co oni robią z głowami tych ludzi. Wchodzi młode dziewcze, zupełnie normalne, ładne, z twarzą troszkę jak Lizzy Jagger, a państwo jurorzy, że grubaska. No kurwa. Laska chudsza od  80% dziewczyn 50% dziewczyn, które widzę na co dzień w szkole, a oni jej wmawiają że jest gruba. Gruby to ja jestem. A potem się ludzie dziwią, że kościotrupy po ulicach chodzą. I watę z sokiem jedzą, Ja rozumiem, że tapmadl ma wyglądać ładnie w burberry, nie być kobietą, ale takim zachowaniem oni dają sygnał normalnym dziewczynom, że coś jest nie tak. Kobieta ma być kobieca, wystające żebra zupełnie nie są sexy.
Dziewczyny, nie słuchajcie ich.

poniedziałek, 5 września 2011

frustrat@zone

Dlaczego przez tyle czasu, przez lata w których świat, technologie, moda, język, ludzie i poglądy uległy tak diametralnej zmianie, pieprzone lektury szkole pozostają bez zmian?
Ja mam szacunek, ba, ja podziwiam twórców za tę każdą grubą książkę, gdzie akcja toczy się przez 20 z 500 stron opisów. Ale dlaczego, do cholery, muszę męczyć tych Chłopów z świadomością, że nie wiem co czytam? Może wyjdę na debila i idiotę, ale rzuć pan kamień, jeśli szkolne lektury Cię nie nudzą.
...
Ciągle nic?

sobota, 3 września 2011

przedsiębiorczy

Wrzesień rozpoczął się od zimnego poranka, pysznej pizzy na rynku, maksymalnie nudnej przedsiębiorczości i nowego, damskiego kołcza na wf. Niestety, teraz pewnie z whose line'a na wfie nici, ale facetka już zaskarbiła sobie naszą sympatię. W ogóle słowo 'facetka' jest tak okropne, że coś.
Okazało się też, że WOS, który mam zamiar zdawać na maturze, będzie dopiero za jakieś 2 miesiące, bo babka leci w kulki. Ryszard też. A, na środę mam przeczytać Chłopów. Witaj szkoło, kurwa.
Wczoraj, jak to w piątek po męczącym tygodniu, udaliśmy się w plener z piwem. Najpierw poszliśmy na pierogi i naleśniki (NALEŚNIKI?!), potem na chińskie żarcie w nowej knajpie na rynku. Nie polecam zresztą. Kadzidełka palą się kilogramami, psy w tych daniach jakieś takie gumowate, a za pałeczki trzeba dodatkowo płacić. Zresztą pałeczki to jest temat na oddzielną notkę. Gdy łapałem nimi powietrze - super, im a china boy, dostałem makaron - tyle, umrzesz z głodu zanim nabierzesz. Potem Barbara zaprowadziła nas do jakiegoś przerażającego parku, który mnie osobiście się podobał. Błyskałem fleszem, dziewczyny się bały, a potem toczyliśmy głębokie rozmowy. Piwo zobowiązuje. Było o kościele, homoseksualistach, torturach, horrorach, dzieciństwie i filmikach z youtuba. Gdyby akurat ktoś przechodził i usłyszał nasze alkoholowe wywody, to albo strzeliłby sobie w łeb, albo podszedł zobaczyć czy to faktycznie Kopernik.
I miałby rację.

środa, 31 sierpnia 2011

BlogDay

Odespałem osiemnastkę Oli, łyknąłem 2 tabletki witaminy C i zjadłem pierogi. Można żyć.
Spróbuję nie pisać nic o szkole, wczoraj ten temat był w TOP5. (chyba właśnie napisałem coś o szkole...)
Dzisiaj Blog Day 2011. Zgodnie z 'rozporządzeniem' należy tego dnia podać 5 ciekawych blogów, by każdy miał okazję spróbować czegoś innego i zagłębić się w wielkim świecie blogerów. O Boże, jaki patos. Wg mnie nie jest to jakaś głupia zabawa, bo sam chciałbym znaleźć jakieś nowe, ciekawe blogi do obserwowania. Tak więc - moja piątka:
  • Alexa w Krainie Czarów - reklamy i plakaty z całego świata. Ciekawe serie, warto.
  • Kuba Dąbrowski - chyba mój ulubiony młody fotograf.
  • Mr. Vintage - kolorowe spodnie, drogie buty i ładne, męskie ubrania.
  • Wolves&Bucks - para fotografów, grafików, coś w ten deseń. Ładne, lifestylowe zdjęcia.
  • Little People - ciekawy street artowy projekt. Mali ludzie w wielkim mieście.
Jestem nieco monotematyczny, ale cóż poradzę.

wtorek, 30 sierpnia 2011

hi-cube

Kacze njusy:
  • moje nowe głośniki robią dobrze przez uszy. Mógłbym wręcz zaśpiewać słowami pewnej techno pieśni "i like my beats fast and my bass down low". Sorry, na wakacjach gust muzyczny zanika.
  • Lady Gaga jest atrakcyjniejsza jako facet. Ciągle źle, jednak imo lepiej niż w 80% stylizacji.
  • jestem pod wrażeniem tego jak zapakowałem prezent dla Olki. TO SIĘ TRZYMA KUPY NAWET! szok.
  • Jutro ostatni dzień wakacji. Już można płakać.

lekko

Noc, a ja niewzruszony siedzę i oglądam lekkostronniczych. Goście są świetni. W ogóle podoba mi się idea vloga.
A jakby tak antyramę zmienić w video-antyramę?

sobota, 27 sierpnia 2011

klimaty

Po pierwsze - sto lat, Krystyna, po raz setny. Rośnij duża.
Po drugie - jest cholernie gorąco, fajnie, ale męcząco.
Po trzecie - Karpackie Klimaty na rynku mają klimat. Dziesiątki budek z jedzeniem, winami, zabawkami, dywanikami, żabami na korbkę i ulotkami. Powiewające flagi państw grupy wyszehradzkiej. Folk na scenie, potem Bieszczady na scenie a potem szał na scenie - Baciary. I gitarzysta, który swoimi solówkami mógłby grać w jakimś rockowym zespole, a nie w góralskiej kapeli, ale całość spójna. Setki piszczących dziewczyn nie mogą się mylić. Fajnie. Ludzie z kieliszkami wina przy świecach wetkniętych w butelki, gdzieś obok ktoś gra na akordeonie, reszta śpiewa, czuć grilowane kiełbaski.
Lubię tak.

piątek, 26 sierpnia 2011

b/w

JEZU JAK MI DOBRZE.
Siedzę na fotelu w koszulce 'Jestem zajebisty', którą dostałem od Kasi i Klaudii na urodziny. Z prawej strony chłodzi mnie wiatrak zajumany tacie. Z lewej - zimna woda mineralna, po której spływają nieśpiesznie zimne krople. Błogo.
KTOŚ WRZUCIŁ PLAN LEKCJI NA FEJSA. MATKO JAK ŹLE.
Dlaczego życie jest pełne kontrastów? Myślałem, że już do końca dnia będzie miło. A tu - jeb - plany lekcji. Ja wcale nie zamierzam się pakować z tygodniowym wyprzedzeniem.
Zamówiłem głośniki. Moje 5.1, które w zasadzie jest 3.1 albo 2.1, a gra ma być jak 5.1 jest do kitu. Nawet nie chce mi się zagłębiać w plątaninę kabli i sprawdzać, które głośniki nie działają. Ale jak cholera nie słychać w grze dialogów, ale za to dzwony biją jak pojebane, to jest źle. A teraz będzie eleganckie, drewniane 2.1, dwa głośniki i subwoofer i spokój - wszystko ma być słychać.
Najlepsze jest to, że złom zamieniłem na głośniki. Nie wiedziałem, że sprzedawanie ciężkiego szajsu może być tak dochodowe. Na szczęście za domem było tego dość dużo. Taki Garden-szajs. Wiecie, te domy sprzed 30 lat tak mają, przed domem ogród, za domem ogród. Z szajsem i drewnem - w moim przypadku. A dom - szajs * skup złomu = nowe głośniki. I nawet jeszcze zostało.
Jak mi się w życiu nie powiedzie, to będę złomiarzem.

środa, 24 sierpnia 2011

fed5

Równy tydzień do końca wakacji. Zaczyna robić się gorąco. Cóż, lepiej późno niż...
Siedzę i się topię. Butelka wody 'się poci' i zalewa biurko, ze mną nie jest jeszcze tak źle.
Zupełnie nie wiem o czym mam pisać. Jest zwyczajnie. Otworzyłem dzisiaj vademecum do WOSu. Przejrzałem, przeczytałem kilka kartek, nie ma tragedii. Tyle że chyba czas zacząć interesować się polityką. Smutni ludzie pod krawatem, z których co jeden to większy ciul. Jeśli chodzi o ciekawe tematy, to ten zupełnie nie przoduje.
Dobra, czas ogarniać się na grilla do Basi. Hi5.

sobota, 20 sierpnia 2011

bezsen

Nie mogę zasnąć.
Chciałbym już rano, słońce. Albo sen. Nie zasnę.
Za oknem ciemno i cicho. Pluska tylko oczko wodne i kontrastuje z ciemnością błyszczącą od lampek wodą. Od czasu do czasu przejeżdża samochód, słychać go już z daleka. Nawet psy nie szczekają.
Siedzę przy oknie, jest miło, chłodno, ale nawet nie ma na co popatrzeć. Facebook? Nawet tam nikogo nie ma.
Dlaczego nie mam nic na bezsenność?
Na wczorajszym ognisku było świetnie. Stara klasa, to stara dobra klasa. Cały czas jest o czym rozmawiać, chyba nic się nie zmieniliśmy. No może ja jestem trochę głupszy, bo podpaliłem sobie włosy od pochodni. Jarek widząc dymiącą głowę szybko zareagował i mnie ugasił - żyję.
Idę na dół w poszukiwaniu wody, z nudów pić się chce.

środa, 17 sierpnia 2011

deadly

Wróciłem z Oszukać Przeznaczenie 5.
Jak zwykle. Fruwające głowy, pozwijane flaki, kręgosłupy i kości z dala od swych właścicieli. Oprócz zmyślnych sposobów masakrowania ciał tych, którzy powinni umrzeć - nic nowego. No może poza efektami 3d na napisach początkowych - dziwnie dobre.
Najlepszy moment to ciemny ekran przed napisami końcowymi i szept "please, be careful..." na odchodne.
Jutro ognisko dla kumpli z gimnazjum. Nie gadaliśmy wieki, czas to nadrobić.

wtorek, 16 sierpnia 2011

36

Wywołałem kliszę z Yashiki. Działa, a miała nie działać. Cieszę się, kolejny złom do kolekcji.
Kupiłem sobie zeszyty z Maluchem i Ogórem. Na maturalne notatki jak znalazł.
Jezu, matura w przyszłym roku. Mówię jak stary dziad, ale faktycznie czas tak zapiernicza, że trudno w to uwierzyć.
Za 2 tygodnie szkoła! Mwhahahaaa!

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

prawo i pięść

W sobotę wybrałem się z Olką do lasu. Właściwie do przed-lasu. Ogarnąć miejsce na planowane ognisko.
Pierwsze spostrzeżenie - zero kondycji.
Na miejscu marzyliśmy o deszczu, takim chłodnym, minutowym. I ziściło się. Jakieś 10 minut później zaczęło padać. Potem ostro padać. Burza. Uciekliśmy, zabraliśmy rowery i przy akompaniamencie grzmotów pobiegliśmy do starej chaty naszych sąsiadów. Tyle że to taka półchata już. Z półdachem. Przemoknięci i z myszami wokół stóp modliliśmy się o koniec burzy (burza w lesie to zupełnie NIE TO). Coś wpadło mi do buta. Kamień - myślę. E-e. Kulka lodu. Napierdala gradem. 13 sierpnia, dzięki.
W końcu zdecydowaliśmy, że wychodzimy. Zaczynało się przejaśniać. Pognaliśmy w stronę domów, w stronę światła. Za nami czarne chmury i grzmoty. Brakowało tylko ziemi osuwającej się spod kół i prequel 2012 gotowy.

sobota, 13 sierpnia 2011

jak trwoga

Mój przyjaciel z gimnazjum ma guza mózgu. I jest z nim bardzo źle.
Wiedziałem o tym od kilku dni, ale dopiero teraz chyba dotarło do mnie jak to jest poważne. Chociaż nie wiem czy dotarło. Trochę sobie z tym nie radzę, trochę za dużo myślę. Nie wiem, nie umiem się do tego dostosować. Takie choroby są zawsze jakby poza zasięgiem. W telewizji o tym mówią, znani chorują, ale nie ty, nie ja. To zawsze jest szok.
W takich chwilach, kiedy lekarze rozkładają ręce, idzie się do kościoła. I poszedłem. Bo w takich chwilach jestem skupiony. Jak trwoga, to do Boga, mówią. I nie uważam tego za coś złego. Po prostu mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Tyle lat przesiedzieliśmy w jednej ławce, a ani razu porządnie się razem nie schlaliśmy. Przecież musimy to nadrobić. Musi z tego wyjść.
Trzymajcie kciuki.

wtorek, 9 sierpnia 2011

pace

Jest dziewiąty sierpnia.
Dzisiaj nie padało.
Skończyliśmy malowanie.
Popsułem kliszę.
Posprzątałem pokój.
Ściąłem włosy.
Zjadłbym coś.
A frank już po 4 złote.


piątek, 5 sierpnia 2011

trzeźwy

Pierwsza kontrola drogowa. Zawał kurwa. Całe szczęście, że jechałem przepisowo, a pan będący policją wydał się dość ludzki. Co prawda miał mi za złe, że nie zatrzymałem się gdy wyszedł na ulicę i podniósł rękę, co EWIDENTNIE oznaczało, że tak, mnie zatrzymują, a nie tego za mną. No ale zawróciłem zanim zaczęli mnie ścigać.
Ufff.
Simona olała mnie i mój aparat. Nie chciała na sesyjkę. Co prawda to nie tory, ani pszenica, ale też byłoby, myślę, fajnie. Trudno, będziesz coś chciała.
Korzystając z wolnego popołudnia udałem się z Mateuszem na miasto. Strzelaliśmy zdjęcia ludziom na rynku, w szczególności dzieciom - jakoś tak bezpieczniej. W pewnym momencie podszedł pan w czarnym t-shircie i z gęstośliniem - czyli po piwie. Niejednym. Żulił o papierosa. Albo złoty pięćdziesiąc, no ale papieros też by się przydał. A żeby nie było, że on taki o, to wylegitymował się. Z tylnej kieszeni wyciągnął olaminowaną legitymacje wojskową, albo żołnierską, nie wiem. Ale był na dwóch misjach. Po minie i stanie psychicznym twierdzę, że mu się nie podobało. Troszkę zszokowani skierowaliśmy go do bogatych ludzi siedzących w ogródkach, przy piwie. Bo oni to na bank mają fajki. I poszedł. Wrócił za dziesięć minut z tekstem "MAM! Tylko poratujcie mnie ogniem..." Totalnie. Fajek nie mamy, ale zapalniczek u nas pełne kieszenie. Ale nie dyskutowaliśmy, jeszcze nas zabije. W końcu sobie poszedł. Ciekawy pan.
Potem objechaliśmy pół miasta (drugie pół jest rozkopane) powalczyliśmy na kije od mioteł w Delikatesach i wróciliśmy do domów. A nogi mnie tak bolą, jakbym pieszo wracał. Starość chyba.

wtorek, 2 sierpnia 2011

pixels

Dlaczego mój pies udaje, że śpi, a gdy na niego popatrzę to jeszcze bezczelnie się gapi? Śpi oczywiście na moim łóżku z głową na poduszce. Gdyby miał na tyle siły w tych swoich yorkowych łapkach to pewnie by się przykrył kołdrą. Ale śpi jak ja - na lewym boku. Franek approves.
Dzisiaj od rana trzaskałem z Olką testy do prawa jazdy. Okazało się, że jeszcze całkiem nieźle pamiętam przepisy. 17/18, nieźle. Tamta biedna trzęsie się przed egzaminem wewnętrznym, ja już chcę widzieć jak jeździ.
Krystyna mnie nie lubi bo nie dam rady pojechać z nią na off festiwal. Powiedziała mi o nim dziś w nocy, a off pojutrze. No troszkę wcześniej byłoby znacznie milej. Wybaczże mi.
Dzisiaj słońce świeciło przez tyle godzin, że prawie się przyzwyczaiłem.

niedziela, 31 lipca 2011

worldtour

Za chwilę sierpień. Jeśli pogoda się nie zmieni to strzelę sobie w łeb.
Remont chyli się ku końcowi. Właściwie to już się schylił. Cieszę się.
Ostatnio grillowaliśmy u Mateusza. Przez 15 minut. Bo potem co? No? Rozpadało się. Przenieśliśmy się do środka i tańczyliśmy do dubstepów. A w kolanach muzyka. Wspaniale.
Ostatniej nocy bębniłem palcami w kolorowe przyciski Guitar Hero u Mariusza. Pojedynki na 2 gitary do Jacksona i Tokio Hotel to jest czad.
A dzisiaj znów pada. No strzelę sobie w łeb.

piątek, 29 lipca 2011

hurrra

Chciałbym się podzielić tym, że wyszło słońce. Pierwszy słoneczny dzień od niewiemkiedy. Taka moja mała radość.
Wczoraj wyszliśmy na miasto. Skoro wyszliśmy na miasto, to chmury wyszły za nami. Rozpadało się, parasol został w samochodzie, a Krystyna na rynku. Potem dokuśtykała Simona, biedna, z metalową nogą. W międzyczasie Szymek urozmaicał mi jazdę po mieście zasłaniając twarz poduszką. Bezpieczeństwo przede wszystkim, cholera.
A jutro grill u Mateusza. Lubię grille.

poniedziałek, 25 lipca 2011

elric

Wróciłem z buszu. Szybciej niż planowałem - padało. Ale jeden dzień był słoneczny. Poleżałem na ciepłym piasku z książką w ręku, fajnie. A radio powiedziało, że Winehouse nie żyje. Szkoda dziewczyny, miała świetny głos. Ale po takich ilościach dragów i alkoholu to było pewne, prędzej czy później.
W domu ciągle mam poligon, a pogoda jak ssała, tak ssie. Gdyby depresja nie była wymówką ludzi na beznadziejną pogodę i problemy, to prawdopodobnie teraz bym ją miał.
Nigdy nie myślałem, że tak zatęsknię za koszeniem trawy.

sobota, 23 lipca 2011

shooting star

Jadę w puszczę. Może tam deszcze i burze są ciekawsze.
Nie mam pojęcia co będę tam robił w taką pogodę, ale mam Clarksona, sudoku i aparat. Nie powinno być źle. Zawsze można kupić sobie 0,5 i iść spać.

piątek, 22 lipca 2011

lmfao

Remont na wakacjach to nie jest przyjemna rzecz. To nawet nie ma nic wspólnego z leżeniem i nic nie robieniem. Ba, to jest wręcz tego przeciwieństwo.
Co z tego, że wybraliśmy już piękne brązy, szablony, nawet trochę lampę, jak do końca tego całego kramu zostały jeszcze dwa lata świetlne.
Na chodniku przed moim domem rozłożyły się jakieś nastolatki i płaczą i jęczą nad swoją nieszczęśliwą miłością. Jest 1:00 w nocy. Za chwilę się tam przejdę.
Powymieniamy doświadczenia, a co.

sobota, 16 lipca 2011

King's Cross

Wczoraj wybraliśmy się na ostatnią część przygód Harrego. W 3D, co uważam za przegięcie naszych czasów.
"TAK! Wymyśliliśmy jak kręcić filmy w 3D! Nakręćmy tak wszystko! Ale co z filmami już nakręconymi w starej technice...hmm... PRZEKONWERTUJMY!" Tak mniej więcej wyobrażam sobie reakcję ludzi za to odpowiedzialnych. Nie dość, że efekty 3d nikłe, to obraz ciemny i zielonkawy. W tej sprawie akurat jestem staroświecki - wolę stare, poczciwe 2D.
A Harry nie zawiódł. Ostatnia część pełna podniosłych momentów, świetnej muzyki i efektów specjalnych wartych tych wszystkich milionów jakie na nie wydano. Przez dwie godziny nie sposób się nudzić (no chyba, że ktoś jest Potterowym ignorantem), w kilku miejscach jest mrocznie, wzruszająco, a w kilku na prawdę zabawnie. Jednak to nie jest film, na którym uśmiech nas nie opuszcza. Harry jest już niemal dorosły i wreszcie przychodzi mu zmierzyć się z przeznaczeniem. Albo beznosy Voldi, albo on. Zanim przyjdzie im się zmierzyć twarzą w twarz (w przypadku Voldemorta twarz to może określenie nieco naciągane), wojna pochłonie wiele istnień. I tutaj mój chyba największy zarzut - dlaczego ofiary zostały pozbawione momentów, na których widzowie zapłaczą się jak na tonięciu Tytanica? Zwłoki Tonks I Lupina ułożone w wielkiej sali obok setek innych, jedno spojrzenie Harrego...oczekiwałem jakiś spektakularnych śmierci, wielkich ofiar itp. Pierwsza część była według mnie bardziej emocjonalna pod tym względem.
Bitwa o Hogwart została przedstawiona epicko. Wybuchy, płomienie i dziewczynki z różdżkami rzucające zielone zaklęcia, melanż na całego.
Film był znakomitym zwieńczeniem historii Harrego i naszego dzieciństwa. Po wyjściu z kina ma się wrażenie, że to faktycznie koniec, wszystko zostało powiedziane.

Dzieciństwo skończyło się wczoraj.

piątek, 15 lipca 2011

mr magic

Od wczoraj jestem jp.
Dzwoni telefon.
- Niezrozumiałeimię Niezrozumiałenazwisko, Komenda Policji Niewiemgdzie, dlaczego dzwonił Pan na numer alarmowy 112?
- Nie dzwoniłem.
- ...
- Proszę zablokować sobie numery alarmowe, bo będziemy rozmawiać inaczej.
Tutaj tłumaczę, że mam nowy, niedojebany telefon, odblokowujący się w kieszeni i dzwoniący do ludzi.
- Proszę to zmienić bo założymy sprawę karną i będzie.
- Tak tak, tak! Ocz...
- DO WIDZENIA. *jeb*

Sprawą karną mnie straszą. Phi.
Ale w ogóle policja dzwoni, jaki szok. Pierwsza myśl - bez jaj! przecież wszystkie ciała zakopałem! kto mnie wsypał?! (tak policjo TO JEST żart).
Btw, chcielibyście mieć komórkę na którą psy same dzwonią, co? Ha.

Wybieram się na Pottera. Jaram się, to ostatnia część.
Jutro wrażenia.

czwartek, 14 lipca 2011

wrażenie

Mam wrażenie.
Mam wrażenie, że za każdym razem gdy otwieram książkę, zaczynam przeglądać gazety czy zaczynam grę, nagle trzeba coś zrobić. Akurat trzeba coś przynieść, gdzieś jechać lub coś pomóc. Paranoja. Chciałbym tak po prostu zatonąć w hamaku z książką i nie myśleć o niczym. Bo przecież może trzeba akurat coś pomóc w domu?
Ja chcę do babci!
(facet ogarnij się. ile ty masz lat.)
Pobyt u babci uważam za azyl. Będąc małym brzdącem, jeździłem do niej, po drodze robiłem jej zakupy, wstępowałem po Kaczora Donalda (obowiązkowo. w środy bodaj wychodził) i inne czasopisma (zostało mi do dziś) i rozkładałem się z tym wszystkim na trawie. I było cicho. I przyjemnie. A babcia robiła świetny kompot. Było spokojnie.
Nie wiem już czy wspominam to ze względu na faktyczny komfort czy też ze względu na to, że 'dawniej to były czasy'. Podobnie jak dziadek zawsze Ci powie, że gdy miał 20 lat to była dopiero zabawa, mimo że dookoła wojna. Pamięta się te dobre chwile, przypisuje do dawnych czasów. Za kilkanaście lat też będę pewnie wspominał szczeniackie czasy liceum, facebooka, frugo i tych kochanych wariatów, z którymi mam do czynienia. Bo pamięta się szczęśliwe czasy. A chyba jestem szczęśliwy.

wtorek, 12 lipca 2011

bracia

Ostatnie dni ubiegłego tygodnia to maraton imprezowy u Mariusza. Rodzice na wakacjach, samochód zatankowany, lodówka chłodzi. No ja mu zazdroszczę.
I tak się bawiliśmy jakieś 3 dni z rzędu. Before party obfitowało w chwile grozy.
Koło godziny pierwszej w nocy, oddychając świeżym powietrzem, ktoś wpadł na pomysł by podprowadzić samochód kolegi. Otwarty, kierownica nie zablokowana, sam się prosił. Zepchnęliśmy go na drogę, potem na podjazd, ale zaraz! ukryjmy gada, będzie śmiesznie! I tak pchamy go w trawie po kolana, w noc ciemną, bezgwiezdną dookoła domu Mariusza. W końcu potoczyliśmy go na drugi koniec podwórka.
Kolega się zorientował - gdzie samochód? - zapytał.
- O stary... - mruknęliśmy - daleko. Lecz bezpieczny.
Naściemnialiśmy jeszcze trochę, któryś wtrącił "nie trzeba było go jednak zostawiać na tych torach" i wróciliśmy do środka. Właściciel tymczasem udał się niepostrzeżenie na poszukiwania. Nie znalazł. Dostaliśmy opieprz i nastały ciche dni. Chociaż już się raczej nie gniewa. W sumie to nie był jego samochód...
Party właściwe obfitowało w rozczarowania. Moi leniwi przyjaciele wykręcali się jak mogli. Lenie. Sporo osób się wykruszyło, jednak w końcu impreza rozkręciła się na dobre. Po drugiej butelce Martini przestałem mieć złudzenia, że jestem ciągle na diecie. Jednak rękawica rzucona pod moje stopy "na bank nie wypijesz tego na raz" zdecydowała o całkowitym olaniu rad Dukana. Wypiłem. I bawiłem się znakomicie. Oczywiście jak to bywa w takich chwilach, rozdzwoniły się telefony. A to mama, a to Simonka z półgodzinną tyradą, kiedy ja i tak nie bardzo kojarzę co mówi, a to ktoś pisze smsa i prosi o szybką odpowiedź. No raj. Ale odpisałem, jak się potem okazało nawet bez błędów.
Spisałem się. Ale trzeba przecież nadrobić leniwe dni.

czwartek, 7 lipca 2011

4X4

NIE PADA. Pierwszy dzień od chyba dwóch tygodni bez deszczu. Ciepło i przyjemnie. Całkiem jak lato.
Dzisiaj byłem Frankiem pracownikiem. Wyrywałem chwasty, nosiłem półki i zbierałem wiśnie. A potem przyjechał Grzesiek. Przywiózł Wiedźmina i zaciągnął mnie do Mariusza. A tam rozpusta i pijniepierdol. A ja, biedy, na diecie. No ale miodu pitnego spróbowałem, bo szkoda nie spróbować. A że jeszcze Martini...? E tam, czasem można. Ale trwam na białku i wodzie. Jeszcze tylko jutro. 

niedziela, 3 lipca 2011

Zzzzz

Pogoda jest taka prośpiąca, że ja pierdolę. Śpię noc i pół dnia, a drugie pół ziewam oglądając Fullmetal. Jutro wstaję o 7 (ja nie wiem jak to zrobię) i jadę po zapas żarcia na tydzień. Zaczynam dietę. Koniec tego dobrego. Czas się wziąć za siebie (o ile nie okaże się, że nie mam silnej woli i oleję Dukana po 3 dniach. Nic to jednak, myślenie pozytywne mode on).

sobota, 2 lipca 2011

jesień

Wróciliśmy z Soliny. Szkoda, że trwało to tak krótko. Mimo, że większość dni zasługiwała na opieprz z powodu pogody, to i tak nie było to problemem. Z Nimi nawet nudzić się jest fajnie.
Wczoraj wybrałem się z Mateuszem w miasto, zrujnowałem się. Ostatni raz (w tym tygodniu) z nim gdzieś idę. Ale za to jestem bogatszy o 2 książki i pierwszego Wiedźmina na PC. To jak z oglądaniem Star Wars, wstyd się przyznać, że jeszcze się nie grało.
Wczoraj podczas czekania na następny autobus (bo poprzedni mnie olał totalnie, po cholerę się przecież będzie zatrzymywał na przystanku, gdy stoi jedna osoba, lepiej jechać w pizdu) uświadomiłem sobie, ze jest 1 lipca a temperatura odczuwalna - 5 stopni. Dzisiaj rano budzę się i słyszę o śniegu w Tarach, no to chyba coś jest nie tak. Gdzie to lato ja się pytam?
Tymczasem oglądam Fullmetal Alchemist, z polecenia Basi. Przyjemne anime, przyjemne. 4 odcinek bardzo dobry, przerażający w pewien sposób, oglądajcie.

offline 2

offline

niedziela, 26 czerwca 2011

2am

Jestem zombie. Co prawda nie mam takich fajnych tatuaży jak ten od Gagi, ale za to nie spałem od 2. Bark, ramię i ogólnie okolice prawej łopatki nie dają mi spać. Nie wiem co się stało, ale jak tak wygląda starość to ja dziękuję.
Wczoraj czilowałem z Grzesiem i Mariuszem przy piwach i Wiedźminie 2. Niesamowity. Nie wiem czy mój dwuletni komputer go uciągnie, ale jeśli się uda, to lipiec mam zaplanowany.  
Za 4 godziny wyjazd. Trzeba się spakować, nienawidzę tego. Pewnie czegoś zapomnę. Portfel i aparat - priorytety.
Matkobosko, będę na 4 dni odcięty od internetu, blog offline, papierowy, jak rok temu. Mam nadzieję, że się potem rozczytacie.
Otwieram torbę.
Do piątku.

piątek, 24 czerwca 2011

waKACje

Mam wakacje. Wczorajsza inauguracja na gorlickiej górze z piwem i czipsami. Dzisiaj, drugi dzień laby przeznaczyliśmy na zbieranie zapasów na wyjazd nad Solinę. Piwa chłodzą się w piwnicy, żarcie czeka w spiżarni. Ja się cieszę, jakby to powiedział Mozil. Będzie świetnie. Bez internetu, hałasu, codzienności. Lubię. Blog będzie offline, papierowy, zeskanuję jak wrócimy, jak w ubiegłym roku.
Co z resztą wakacji? Nie wiem. Zaplanować by jakieś ciekawe zajęcie, hobby. Na szukanie pracy już za późno. A szkoda, nowy obiektyw sam się nie kupi. Póki co cieszę się wolnym, tym że nic (teoretycznie) nie muszę. Wolność kurna!

wtorek, 21 czerwca 2011

dreadnoughts

-Kupiłem duńskie wydanie guitar hero. Prawie nie wiedziałem z której strony otworzyć.
-Rozbił się Tupolew. Znooowu.
-Wrocław został europejską stolicą kultury 2016. Razem z jakimś hiszpańskim miastem będzie za pięć lat lansowany "jak bardzo tu super". Warszawa przegrała, a w razie wygranej obiecała oddać pałac kultury artystom na wakacje 2016. Nie odda.
-Kanadyjski zespół z Irlandii zakochany w Polsce (jakoś tak w każdym razie) podbił moje serce refrenem piosenki o brzmieniu następującym: "zajebiście KURWA!".
-Jutro idę po świadectwo i będę miał wakacje. I to nie jest tak, że tylko ja je będę miał. Wszyscy prawie będą je mieć. (No może oprócz smutnych dorosłych ludzi którzy muszą pracować. A! Byłbym zapomniał o studentach...).
-Jutro osiemnastka Mariusza. TO NIC, że miał urodziny pół roku temu.
-Idę spać bo plotę.

niedziela, 19 czerwca 2011

jajecznica

Kocham takie niedziele. Za kilka dni generalnie każdy dzień będzie niedzielą, ale póki co też jest fajnie. Chłonę książki, popijam spritem z lodem, obracam poduszkę pod brodą, bo cały czas jest niefajna - ciepła. Zjadłem jajecznicę i mogę tak umrzeć. Znaczy nie. Nie mogę. Jeszcze studia, kariera, wydanie jakiejś książki, dwójka dzieci i zajebisty dom na starość. To nie, jeszcze nie umieram.
Tak się zastanawiam czy iść na jutrzejszą ostatnią matematykę czy nie. Taki swoisty the best of. Ale tak rano...nie, nie opłaca się.
Broda mnie swędzi, ale nie chce mi się ogolić...BOŻE JAKIE LENISTWO.
Za tydzień już będę czilował nad Soliną, grillował jabłka i popijał piwem. Odliczamy!

wtorek, 14 czerwca 2011

wybrzeża klifowe

Ja nie mam siły na szkołę, chciałem powiedzieć. Ale jeszcze jutro ponaciągam się na po, geografii i jestem na prostej.
Pozdrawiam Dominikę (i Konrada tak przy okazji), dzięki wielkie za genialną prezentację o wybrzeżach z najbardziej epickim podkładem tego tygodnia. Motyw z tytanika na dudach i innych fletach - spróbuj to przebić koleś.
Jutro ognisko. I zaćmienie. Kiełbaski, piwo, statyw... i mój króciutki obiektyw, którym najwyżej mogę stokrotkę cyknąć. Damy radę. O ile się ogarnę i wstanę z łóżka.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

demolka

Jestem wrakiem. Poobijany, potłuczony i zasiniaczony. Wjebałem się z krzesłami w tablicę, odbiłem się, poobijałem o krzesła, a na koniec spadła na mnie tablica. No szlag. Ale śmiesznie było. Boleć zaczęło dopiero potem.
A teraz cziluję przy drinkach.
Cytrynowy krupnik + sprite + dużo lodu + cytryna.
Polecam ja.

niedziela, 12 czerwca 2011

burn this way

W słuchawkach muzyka, przede mną Ludzie Bezdomni. No kurwa bez jaj, że 12 czerwca mam to czytać. Przepraszam, ja już mam wakacje.
Osiemnastka Simony przyniosła ze sobą wódeczkę, fajną (bo naszą) muzykę, +1 do pijących i szczere rozmowy z Basią. Stwierdziliśmy, że fuck it, my jesteśmy zajebiści, a jeśli nikt nas nie chce, to olać, ich sprawa. Jeszcze się zakochamy. Kiedyś tam, nie?
Tymczasem rozmyślam jakby to było gdyby. Fajnie.
Dzisiaj w moim parku biba niesamowita. Stuktóreśtam lecie orkiestry dętej. Wchodzimy do parku, pusto. Ludzie stroją na górce nad parkingiem, ok, wio. Podchodzimy, a tam do akompaniamentu orkiestry, dziewczyny w czerwonych sukienkach i obcisłych gorsetach kankana tańczą. A, że był wiatr, a te sukienki to wiecie jakie....to 40 zdjęć cyknąłem. Dobra impreza.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

szczęście że szok

Los się do mnie uśmiechnął jednak. Karolina znalazła moją zgubioną kartę z toną zdjęć, a ja wygrałem książkę w konkursie foto. Plakaty PUFY szczęśliwie wiszą na mieście, a sprawdzian z chemii udało się napisać całkiem dobrze chyba.
Jeszcze tylko kilka dni i będzie już zupełnie zajebiście.

niedziela, 5 czerwca 2011

sepuku

Tak bardzo nic mi się nie chce. Udało się wyjść z osiemnastki trzeźwym i obudzić się rano (o ile 12 to rano) z dobrym samopoczuciem. Idealne podwaliny pod naukę. Tylko co z tego, jeśli kawa jest super ciekawa, ta konsystencja, kolor, dużo lepsze od oświecenia. Uczenie się na balkonie nie wypaliło. Faktura skóry rąk na którą padają promienie jest dużo ciekawsza od angielskich okresów warunkowych. Nie będę pisał co jest ciekawsze od funkcji wymiernych, bo wszystko jest ciekawsze. Jestem zdesperowany. CHCĘ WAKACJE.

sobota, 4 czerwca 2011

s&m

Dzisiaj osiemnastka Huberta, a w poniedziałek 5 sprawdzianów.
Przeczytałem tuzin stron o leczeniu i zapobieganiu kaca. Wniosek? Zjadłem 3 łyżeczki miodu, 2 tabletki witaminy C, po drodze kupię 2KC a kielony będę przepijał dużą ilością wody. To jest moja recepta na bycie nie-martwym jutro. Może się uda.
Wczoraj byłem na spektaklu okolicznego teatru. Było świetnie, nie spodziewałem się.
W ogóle piątek dniem zaskoczeń. Simona ma wreszcie 18 lat, toteż można było iść z nią na piwo. Boże, jaki dziwny widok. Powolutku sączyła malinowego redsa, ale jednak. +1 do pijących!

wtorek, 31 maja 2011

cmyk

Sory, nie mam czasu na miłość - uczę się PO.
Ale za tydzień...?

poniedziałek, 30 maja 2011

narzekanie

Miałem ponarzekać jak bardzo nie chce mi się uczyć z historii, ale zasnąłem. Teraz już po ptakach, nóż na gardle. Ale noc długa, kawa ciepła, zeszyt gruby, a mazaki ciągle piszą. Przede mną jeszcze tylko jakieś 8 tematów. Bosko.
Byle do weekendu.

niedziela, 29 maja 2011

sen

Śniłem że byłem szczęśliwy, na chwilę przynajmniej. Potem znów nie, jak w filmie.
Ale było fajnie. Dlaczego się obudziłem.
Nie mogę przypomnieć sobie tej twarzy. Musiałem Cię kiedyś już widzieć, bo przecież sny składają się z elementów tego co przeżyliśmy, ale nie pamiętamy. Wyglądałaś tak znajomo, chyba. Nienawidzę tego uczucia kiedy nie pamiętam.
Dziwny ten sen.

Były warsztaty, kluski z serem, półmetrowy obiektyw, przyjaciele, śpiewanie i wódka. Dużo wódki. W zasadzie to nie wiem czy coś mogę więcej napisać bo niewiele pamiętam.

wtorek, 24 maja 2011

najśmieszniej

Prawie 3 godziny czekania, upał, srebrne clio, nowi znajomi i wreszcie moje nazwisko wyczytane przez głos z głośnika. Potem wszystko działo się szybko i zadziwiająco dobrze. 40 minut, które trwało jak 10. I wynik - POZYTYWNY.
Ale się cieszę.

poniedziałek, 23 maja 2011

10:20

Jutro egzamin, zaczynam świrować. Boję się, że obleję na placu.
Wolę oblać na mieście. A najśmieszniej będzie jak zdam.

Módlcie się za mnie.
(i generalnie nikt Wam nie zabrania komentować...to nawet wskazane. Pokrzepcie mnie trochę, co?)

sobota, 21 maja 2011

gospel

Ciągle żyję, wydawać by się mogło, że żadnego końca świata nie było. Ale był!
Mój osobisty! Zgubiłem zeszyt do matematyki. Ja nie wiem jak się z tego wytłumaczę. To będzie długi poniedziałek. Sprawdzian z chemii, jakieś gówno z hiszpańskiego, lektura na polski, nad którą jedynie zapłakałem, myślałem, że jest cieńsza. I matma. A potem ostatnia jazda i nauka do egzaminu. Bo MOŻE się uda.
A jak nie, to zminimalizujmy straty - zdajmy teorię!
Szkoda tylko, że sobota się kończy, a jutro komunia kuzynki, a rola nadwornego fotografa przypadła mnie.
Jutro nie będę miał nocy, tak sądzę.

piątek, 20 maja 2011

apokalipsa

Ten koniec świata jutro to tak na poważnie? Bo nie wiem czy się na sprawdzian z chemii uczyć.

czwartek, 19 maja 2011

ciepło

Temperatura jest odwrotnie proporcjonalna do moich sił witalnych. A nagrzane autobusy wcale w tym nie pomagają. Ale mimo wszystko jest fajnie, że gorąco.
Po szkole plątają się gimnazjaliści, nerwowo ściskając w rękach podania. Czasem towarzyszą im mniej ambitni koledzy gardzący, jak mniemam, naszą szkołą. Taka scenka: jestem z Mariuszem w pokoju administracji, wchodzi chłopak, mówi, że chciałby złożyć podanie. Za nim wtarga inny, żuje gumę, opiera się o ladę - "ty sie tu chopie zmarnujesz" i wypada na korytarz. Aha. Wychodzimy po chwili, a tam na oko dziesięciu kompanów (z jednym kolesiem przyszli, no w ogień by za nim skoczyli!), patrzą na nas dziwnie, z politowaniem tak jakby. I rzucają nam wymowne 'ja pierdole', śmiechy. Wieś na całego, panowie! Ale tym się chyba właśnie różnimy.
We wtorek egzamin. Boję się, chciałbym zdać. Trzymajcie kciuki.
Dobra, idę pobiegać. Czas się wziąć za siebie.

sobota, 14 maja 2011

piątek 13

Uwielbiam takie dni jak wczorajszy. Cały czas na nogach, coś się dzieje, dookoła przyjaciele. I do tego 5 z historii.
Po szkole razem z Mariuszem udałem się na przygotowania do Homo Industrialis Fest, imprezy na hali fabrycznej w klimatach dark trance, organizowanej przez naszego kolegę. Muzycznie to zupełnie nie moje klimaty, ale klimatyczna zadymiona hala produkcyjna dawała nadzieje na coś fajnego. Na przygotowaniach pofociłem, zapoznałem się z ludźmi z okolicznego teatru, było przyjemnie.
Potem przerywnik w postaci jazdy w ramach prawa jazdy. Już dawno nie jeździło mi się tak dobrze jak wczoraj. Po kryzysie na półmetku teraz jest zupełnie nieźle. Uwierzyłem nawet, że jest szansa, żeby zdać to prawko za pierwszym razem. Marzenia. Ale zobaczymy.
Powrót na halę poprzedziliśmy szybkim piwkiem w 'krzakach'. I zdzwanianiu się z Kasią
 -Gdzie jesteś?
-No pod Biedronką.
-Jestem na przeciwko tego szyldu Biedronki na wysokiej nodze, chodź w moją stronę.
-Jakiego szyldu?!
-Taki wysoki.
-Boże...
-Co?
5 minut później.
-Tu nie ma żadnego szyldu....
-No jak nie. Przecież taki strasznie wysoki.
-...
-TO GDZIE TY JESTEŚ?!
tak to mniej więcej wyglądało. A Kasia cały czas stała pod szyldem i co raz bardziej go nie widziała.
Dotarliśmy na spektakl w tym industrialnym otoczeniu przy industrialnej muzyce. Spektakl wypalił, wszystko inne nie. Więc udaliśmy się na afterparty. Mariusz podjechał po nas żółtym, 9cio osobowym busem o wątpliwej kondycji. Ale my byliśmy już w takim humorze, że nawet śmierć na drodze byłaby zabawna.  Wiecie, taki wycieczkowy klimat w retro busie. Wstąpiliśmy po czisburgery i piwo (TATRA ZA 1,69! RAJ!) i w drogę. Na miejscu bawiliśmy się ze świetną ekipą - DJ i jego teksty miażdżą. Było świetnie.
A dzisiaj rano jazda na kacu.

wtorek, 10 maja 2011

a no tak

Trzy historie - taki powinien być rozdział w poradniku przetrwania Beara Gryllsa. Serio, może wtedy udałoby się jakoś przecierpieć te godziny ciągnące się w nieskończoność. Ale udało się, nawet bez nauki surwiwalu. Dziadek Sapkowski też daje radę. Nie wiem jak przeżyłbym ten dzień bez Wiedźmina w torbie. Historia, przystanek, dworzec, autobus i to wszystko na muzycznym głodzie, bo zapomniałem odtwarzacza.
Znalazłem wczoraj kierunek studiów w którym się zakochałem. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie szukałem i nie wiedziałem, że można na takie ciekawe i trafne trafić (jakkolwiek to brzmi). Dziennikarstwo i komunikacja społeczna ze specjalizacją Fotografia Dziennikarska, Reklamowa i Artystyczna na Uniwersytecie Wrocławskim. Nic, tylko się dostać. Kto może, niech się modli. Szkoda, że to Wrocław, wolę Kraków, ale nie wiem czy tam jest coś podobnego. Mniejsza o to. Wos, polski i angielski, i napierdzielamy.
Jutro sanatorium część druga. Do szkoły na 12:30, 2 lekcje. To jest życie.
A pana od internetu jak nie było, tak nie ma.

poniedziałek, 9 maja 2011

smutek

Nie mogę iść spać, bo czekam na pana od internetu.

niedziela, 8 maja 2011

sanatorium

Kończy się cudowny, wolny tydzień sponsorowany przez matury.
Ale żeby od razu nie wskakiwać na głęboką wodę i podtrzymać twierdzenie, że humaniści się nie uczą, to jutro 3 lekcje - sanatorium. No może z wyjątkiem matematyki, ale to przecież pierwsza lekcja od dwóch tygodni, może nie zapyta...przynajmniej taką mam nadzieję.
Piję jakiś napój energetyczny o smaku mojito i jest ekstremalnie niedobry.
Zainwestowałem w netbooka. Jest mały, czerwony, błyszczący, ma oryginalnego photoshopa i cieszę się z niego. Teraz przy piwku na rynku będzie można łapać wifi i fejsić na całego. Nie no, żartuję. Chociaż może nie.
Pogoda wreszcie wyszła na ludzi i świeci słońce. Trzeba będzie zabić swoje przekonania i wybrać się na jakąś 'sesyjkę' - kiedyś trzeba nabrać wprawy i umiejętności. Zwłaszcza, że mam pomysł na Nitsona...hah.

środa, 4 maja 2011

byc leniwym, byc leniiiwym

W związku z tym, że w mojej szkole dzieją się matury (pozdrawiam zresztą wszystkich piszących i życzę powodzenia), to ja mam wolne. Taki układ to dopiero jest super. Tyle, że to, że teraz mam wolne zwiastuje fakt, że za rok to ja będę modlił się by nie zaspać, mieć co trzeba i napisać jak najwięcej. Nie byłoby to aż tak trwożące gdybym wiedział co chcę zdawać i co chcę studiować. A to, że i tak wszyscy wylądujemy w makdonaldzie to już inna sprawa. Druga klasa się kończy, a ja jeszcze nie mam sprecyzowanych tych...no...jak to się mówi... mniejsza - nie wiem co chcę zdawać. Co jest nie lada problemem, bo gdy się okaże, że muszę pisać coś pokroju historii (która jest dla mnie interesująca tylko gdy chodzi o Assassins Creed, teorie spiskowe, masonów czy Egipt) to wymiękam. Oczywiście fotografia to moje marzenie. Muszę zakręcić się wokół wymagań, uczelni i tym podobnych. Do teraz sądziłem, że nie mam szans i w ogóle, ale przecież jest tyle pięknych programów telewizyjnych, w których ludzie opowiadają jak to nigdy nie sądzili, że będą śpiewać przed milionową publicznością, nie marzyli o tym by zawodowo tańczyć a - uwaga - tańczą, spełniło się ich marzenie bo wreszcie ktoś zauważył jak cudownie układają puzzle na czas, to dlaczego ja mam nie spróbować? Nie mówię o układaniu puzzli na czas. Dam radę. Wszyscy damy radę. Bo w telewizji mówią, że jak się czegoś pragnie, to to się spełnia.

A tak na poważnie - czytam biografię Chrisa Niedenthala, znakomitego polskiego fotografia, którego nazwiska pewnie nikt z Was nie kojarzy. Ja też nie. Ale pisze on znakomicie. Opowiada o swojej fotograficznej drodze tak, że trochę mnie to zmotywowało. Skoro coś się lubi, to dlaczego nie wiązać z tym przyszłości?
Damy radę.

wtorek, 3 maja 2011

'ale śmieszna'

Czuję się dosyć nieswojo, gdy moja 5-letnia kuzynka bawi się zdziwioną, dmuchaną lalką, którą dostałem na urodziny.

czwartek, 28 kwietnia 2011

speech

Obejrzałem King's Speech. Miałem wysokie wymagania - na plakacie widziałem napis krzyczący "12 oskarów, 12 oskarów!".  Nie jest może hitem dwunastooskarowym, ale to kawał dobrego, świetnie zagranego filmu. Nie ma się raczej do czego przyczepić. Historii się nie naciągnie, to nie thriller, ale nie pomyślałbym, że film historyczny będzie mi się podobał.
Momentami zabawne dialogi, angielski humor, ale śmiechem nie wybuchnąłem ni razu. To w ogóle zresztą nie jest komedia. Na plakacie straszy coś w stylu 'komedia oparta na faktach'. No, na faktach autentycznych jeszcze brakuje. Oprócz kilku zabawnych tekstów do śmiechu raczej nie jest. Ja denerwowałem się na równi z Firthem. A o czym to? Dla Krystyny i innych, którzy nie obejrzeli.
Anglia. Dwudziesty wiek. Książę Albert Trzy Inne Imiona ma nie lada problem. Jako syn króla od czasu do czasu musi szarpnąć się na publiczne wystąpienie. Nie byłoby to tragedią gdyby nie fakt, że Bertie straszliwie się jąka. A w stresie to już w ogóle. Szuka pomocy u lekarzy i innych cudotwórców, którzy polecają czytać z kulkami w ustach. No idioci przecież. Ostatnią deską ratunku okazuje się pewien logopeda wyznający zasadę mój zamek - moje zasady. Szybko sprowadza księcia do parteru i przechodzi na ty. Zaczyna się walka o królewski głos.
Ha.
Obejrzyjcie sobie.
***
Podoba mi się perspektywa tygodnia wolnego od szkoły. I jutrzejszego karaoke też.

niedziela, 24 kwietnia 2011

nie

Przy stole świątecznym pod żadnym pozorem NIE ZACZYNA SIĘ rozmów o studiach, religii i polityce.
Dobranoc.

rozrachunek

A więc: od wtedy kiedy ostatnio pisałem nie licząc wczoraj czyli od dawien dawna działo się: (to trochę pojebane zdanie zawiera w sobie dwa dwukropki - należy mu się szacunek)
  • dostałem 5 z matematyki. Pierwsza ławka, ja, kartka i zadania. Bziu, bziu, oddaję - bezbłędnie. Wysłałem od razu smsy do połowy rodziny, niech wiedzą.
  • zachorowałem. Bo czym byłby tydzień bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Do teraz mam zatkane uszy i swoje słowa słyszę w głowie. I gdy idę chodnikiem to słyszę basy uderzeń butów o asfalt. Ale na szczęście innych słyszę zupełnie normalnie.
  • razem z Mateuszem byłem samochodem w Wielkim Mieście z Dwupasmowymi Rondami. W ramach  kursu prawa jazdy oczywiście. Pojeździliśmy, pośmialiśmy się, on wypił kawę, ja nie.
  • mieliśmy warsztaty teatralne z krzyczącym aktorem i niekrzyczącą, miłą i pomarszczoną aktorką. I po raz kolejny moja klasa miło mnie zaskoczyła. Ciche zazwyczaj osoby (nie wszystkie oczywiście) pokazały, że mają pazur i jak chcą to potrafią. Nie wiem czy to ta atmosfera czy po prostu  fakt, że nie ma okazji by ktoś pokazał, że jest dobry. Za miesiąc nasz spektakl. Boję się. I powinienem się chyba ubiczować za lenistwo, bo obiecałem wziąć się za siebie i zacząć biegać, by jakoś wyglądać na tej scenie. Ale nie, po co. 
  • po warsztatach poszliśmy na wino. Amarena, 3:85zł. Miało być piwo w jakiejś knajpie, ale niestety nie wszyscy są tak starzy jak ja i Mateusz i nie wszyscy mogą legalnie powiedzieć "yyy, Żywca poproszę. Albo, wie pani co, dwa. Dwa od razu". No i skończyło się na szlachetnym winie, rocznik 2011, cena poniżej czterech złotych. A zamiast baru i tortilli - krzaki i czipsy. Trzeba kultywować przecież tradycję picia w plenerze. Trochę nami (a przynajmniej mną) pozamiatało, Mateusz straszył, że policja idzie, Cyśka za każdym razem uciekała, Krystyna choćby nie wiem jak chciała to i tak by nie uciekła, a mnie jakoś to specjalnie nie ruszało. Jakimś cudem  dotarłem do domu (nie wiem jak to zrobiłem, że wsiadłem w prawidłowy autobus), udałem że oboże jaki jestem zmęczony i padłem spać. A rano trzygodzinne wypracowanie z Lalki...
A teraz siedzę i piszę, bo wyrwałem się sprzed stołu, gdzie osiemnastkowa wódka leje się dębowym strumieniem, a dla mnie średnią frajdą jest picie z dziadkami, ciociami i wujkami. Ale wołają coraz głośniej, idę.
Wszystkim życzę zdrowego rozsądku w jedzeniu i mokrego jutra.
Zlejcie wszystkich - tak można tylko raz w roku.

    piątek, 22 kwietnia 2011

    GRÖNÖ

    Jeśli myślałem, że święta = odpoczynek, książka, facebook i filmy to bardzo się myliłem.
    Zamiatam, ścieram, układam, odkurzam, czyszczę, noszę, koszę, myję, praca kuźwa pełną parą. Ale już chyba wszystko jest ogarnięte, ciasta popieczone, teraz trzeba iść się nieco uduchowić. Jutro rano przyjeżdża rodzina, w domu będzie młyn. Ale lubię gdy jest tak głośno. Dobra, zbieram się. Jak wrócę spróbuję streścić co działo się przez ten czas kiedy ostatnio pisałem. No chyba że zapomnę, albo nie będzie mi się chciało.

    sobota, 9 kwietnia 2011

    sala samobójców

    Nie wiem co myśleć o tym filmie. Z jednej strony to obraz kompletnie niepolski, niepasujący do naszej kinematografii, nowoczesny, dopracowany, spójny, a z drugiej...sam nie wiem co. Niby wszystko ok, jednak coś nie gra. Jednak to COŚ to jakieś 20%, mimo wszystko, film dobry.
    Aby się na ten film dostać, musiałem zaryzykować własne życie (no prawie).
    Czwartek, dziewiętnasta. Po jednej stronie nieba ciemnogranatowe chmury, po drugiej ciągle świeci słońce. Żałowałem, że jedyny aparat jaki miałem to ten w komórce. Co kilka minut niebo przecina czerwony piorun, "ale to gdzieś daleko". Dzwoni mama, namawia żebym wracał. E tam, jadę. Wsiadam do autobusu. Walą pioruny, ale jedziemy na gumowych kołach przecież, ha. Zaczyna kropić, słychać grzmoty. Jakieś kobiety na siedzeniach z przodu dyskutują, że "Matkobosko, ale bedzie". Pada już całkiem porządnie, deszcz dudni o dach. JEB. Piorun. Fala deszczu spływa po szybach, widać tylko błyski, kobiety się drą, że nic nie widać, kierowca się drze, że on nic nie widzi! kobiety piszczą, kierowca coś mruczy, patrzę na przednią szybę, cholera faktycznie. Trochę się uspokoiło, widoczność poprawiła, spoglądam za szybę - las płonie. Okkkeeeeejjj. Jedziemy dalej.
    Każdy ma swoje małe przygody.

    środa, 6 kwietnia 2011

    to do

    Wczoraj był dzień podniosły - targi edukacyjne. Blask, splendor, chwała i inne rzeczowniki mogłyby pasować do tego spędu szkół walczących o przyszłych uczniów. Ale mimo podniosłego przemówienia jakiegoś ważnego pana w garniturze spęd pozostał spędem. Ja nie mówię, że było źle, co to, to nie, w końcu nieobecność na lekcjach ku chwale wyższych celów jest jak najbardziej pozytywna. Po prostu zabolało mnie to....że...JAKO CHOLERA JEDYNI NIE MIELIŚMY ŻADNYCH CUKIERKÓW! Ni lizaka, ni nic. Mimo to dzicy gimnazjaliści, posiliwszy się na stoiskach innych szkół, przychodzi do nas i wypytywali o wszystkie szczegóły naszego licealnego życia. Było miło, sympatycznie, trochę śmiesznie. Były ładne dziewczyny z dużymi tymi...no..osiągnięciami, byli chłopcy z pierwszym wąsem, którzy baardzo chcieli być elokwentni, a ich każde zdanie brzmiało jak cytat z wypracowania. Byli kolekcjonerzy ulotek, para dziewczyn stojąca przez półtorej godziny przy naszym stoisku i bojąca się zagadać, a także kumple od wódki (zachwyceni tym, że szatnia jest pod ziemią, także wódeczka będzie mieć chłodno w domku).
    Mam nadzieję, że wszyscy którzy chcą, dostaną się bez problemu. Problemy są złe.

    poniedziałek, 4 kwietnia 2011

    wybralem milczeć

    Nie, nie umarłem. Żyję i mam się w miarę dobrze. Urlop od pisania jeszcze nikogo nie zabił (chociaż na pewno wkurzył).
    Blog zmienił się na wiosnę. Trochę jebie po oczach, ale nie ma nic, do czego nie można by się przyzwyczaić.
    W ciągu tych dwóch tygodni zostałem pełnoletni, przyszła wiosna, posprzątałem pokój, założyłem nowy zeszyt do matmy, straciłem głos i go odzyskałem, a także świętowałem 18 Karoliny. A to ostatnie to całkiem niedawno, bo w sobotę. Nie będę się rozpisywał, chociaż chyba jako jeden z nielicznych wszystko pamiętam. Grubo było (Booooże, co za slang!).
    Mam natłok myśli, nie wiem o czym pisać. Ale dojdę do siebie i będę systematyczny, obiecuje.

    niedziela, 20 marca 2011

    jump, left, left!

    Świetny weekend. A za półtorej godziny wiosna.
    Dostałem od przyjaciół nowego Assasins Creeda. Wielbię i zagrywam się w każdej wolnej chwili. Szkoda tylko, że jak na razie nie zapowiada się żaden długi weekend. Mimo wszystko, olałem naukę, wykorzystam pozostałe Xy, ale w Assasyna pogram. Dziecinada mode on.
    Wczoraj, tato zabrał mnie na jazdę samochodem. W związku z tym, że w tym tygodniu zaczynam jazdy, a mam wątpliwości gdzie jest sprzęgło. I pojeździłem. Krótko, ale na więcej nie miałem siły. Całkowite skupienie, na drodze dziury jak po trzęsieniu ziemi ( a to przecież nie tu ), a ja kręcę kierownicą na zakrętach jak pojebany. Gdy z naprzeciwka jechały samochody - miałem dość. Ale wiem które to sprzęgło! I umiem zmieniać biegi, jestem koks.
    Dzisiaj natomiast - rajd po sklepach. W Krakowie było mało czasu by wszystko spokojnie ogarnąć, więc po ubrania trzeba było wybrać się raz jeszcze. Ale w sumie olać ubrania.! W Tesco spędziłem przed xboxem z kinectem niemal godzinę. Razem z kuzynem (lat 10) skakaliśmy, kucaliśmy, wymachiwali rękami, robili moonwalka, dźgali wyimaginowane bańki i całkiem realnych przechodniów, a to wszystko między półkami. Na początku było mi trochę głupio skakać i robić dziwne figury (zwłaszcza, że jakiś tuzin zainteresowanych gapi się to na telewizor to na mnie) ale potem było już zupełnie luzacko. Wypróbowałem kilkanaście gier, we wszystkich trzeba było skakać, machać rękami czy nogami, nieziemsko mi się to spodobało. Może nie aż na tyle, żebym każdy grosz odkładał do świni z napisem xbox, ale na pewno częściej bywałbym u kogoś z kinectem przy telewizorze (oferuję piwo i orzeszki!).
    Jutro wiosna, poniedziałek i matma na pierwszej lekcji. Resztę dopowiedz sobie sam/a.

    czwartek, 17 marca 2011

    caramel macchiato

    Byliśmy w Krakowie. Gitara, djembe, melodyka, teksty piosenek, autobus, my i 170 kilometrów. Epicko. Na miejscu rajd w poszukiwaniu ubrań, który dla mnie zakończył się zdobyciem jedynie granatowego, całkowicie zwykłego i nudnego (albo jak niektórzy wolą - vintage) t-shirtu. Potem burżujska kawa w Starbucksie. Jest tak dobra jak mówią. I tak samo droga jak mówią. Następnie obiad, fotki na rynku i teatr. A tam - Szalone Nożyczki. Salon fryzjerski prowadzony przez geja (o jakie to modne!), zwykły dzień. Klienci przychodzą, wychodzą, panna sławnapianistka z piętra wyżej piłuje klasykę na fortepianie. Wszystkich trafia szlag, walą w rurę by przestała i w końcu przestaje. Tyle, że na wieki. Została zamordowana. Ale przez kogo? Jak? Dlaczego? O tym publiczność decyduje sama.
    Spektakl dość przyjemny, ale nie zrobił na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Jednak zabawa dobra, przejdzie.
    Gdybym nie był tak bardzo śpiący, może napisałbym jak razem z Simoną i Mariuszem, skusiwszy się na jedzenie z McDonalda , odłączyliśmy się nocą od grupy i z uśmiechem na ustach zamówiliśmy chickenburgery nie dbając o to, że klasa poszła do autobusu, a my nie mamy pojęcia gdzie. Spoko. I tak biegliśmy sobie przez Kraków - pojedzeni i zestresowani.
    Truchleję na myśl o jutrze. Pobudka po 6, autobus, szkoła, koncert, obiad, prawo jazdy, egzamin (choleracholeracholera), próba, próba, próba, autobus o 22:30 i dom. Umrę, jak nic umrę. Zaśpiewajcie mi coś fajnego nad grobem jak by co.

    poniedziałek, 14 marca 2011

    frosty

    Osiemnasta. Wbiegłem do domu, zrzuciłem płaszcz, włączyłem komputer, otworzyłem okno. Otworzyłem okno. Wiosna, normalnie wiosenny wieczór. Cieszę się jak dziecko.
    Rano, biegnąc na autobus, słońce raziło w oczy. Spojrzałem na zegarek przekonany, że zaspałem i słonce zdążyło już się porządnie rozkręcić, ale jednak nie - 7:00.
    Dzisiaj święto - nie mamy lekcji - idziemy do sądu. Spekulacje dotyczące sprawy okazały się błędne i nie byliśmy świadkami sądzenia mordercy, a trzech genialnych podrostków, którzy podrabiali banknoty pięćdziesięciozłotowe. Wszystko fajnie, może i byłoby ciekawie, gdyby nie fakt, że delikwenci kserowali kaskę w urządzeniu wielofunkcyjnym na normalnym(!) papierze. Geniusze zła. Wyrok nie zapadł, było dość nudno, panowie adwokaci mówili jak nudny nauczyciel .......(tu wstaw przedmiot), a kobiety siedzące obok sędziego wyglądały jak dwie śpiące buki, którym ktoś zabrał kluczyki od samochodu i na miejsce musiały się doczołgać. Drogie Panie! Wiosna idzie!
    Sam sędzia - medialny, inteligentny, wygadany, elegancki, ogólnie spoko facet. Tyle, że droga kariery jak dla mnie nieosiągalna - garnitur?! krawat?! no bez jaj.
    Chciałbym już środę. I Kraków.

    sobota, 12 marca 2011

    41 pytań

    Twój typ osobowosci:
    Ludzie o tym typie charakteru to entuzjastyczni i kreatywni idealisci. Sa w stanie osiagnac wszystko, co znajdzie sie w obrebie ich zainteresowan. Maja wielkie zdolnosci komunikacyjne. Czuja potrzebe prowadzenia zycia zgodnego z ich wewnetrznym systemem wartosci. Pobudzaja ich nowe pomysly, lecz nudza ich szczególy. Sa to ludzie otwartego umyslu, zdolni dostosowac sie do sytuacji, i posiadajacy szeroki zasób zainteresowan i zdolnosci.

    Zawody które moglyby do Ciebie pasowac obejmuja:
    Aktorzy, dziennikarze, pisarze, muzycy, malarze, konsultanci, psycholodzy, psychiatrzy, przedsiebiorcy, nauczyciele, doradcy, politycy, dyplomaci, reporterzy telewizyjni, handlowcy, naukowcy, przedstawiciele handlowi, artysci, duchowni, ludzie zajmujacy sie reklama, naukowcy spoleczni, pracownicy spoleczni.
     _______________________________________________ LINK JAK BYK

    Tak, na pewno będę duchownym. Zaraz po tym jak rzucę pracę w jakimś centrum badań naukowych. Tyle że cała reszta się zgadza, hmm?

    Tak w ogóle, to kończę chorować, to jest post numer 200, w poniedziałek nie mam lekcji, we wtorek mam, a w środę jedziemy się lansować do Krakowa.
    Tak stwierdzam, że przez chorobę, siedzenie w domu i przyjaźń z łóżkiem, za dużo myślę. Ale i tak Ci tego nie powiem.

    czwartek, 10 marca 2011

    strepsils

    Jestem chory. Znowu. Pisząc to ledwie widzę, boli mnie szum reklamówki i muzyka. Przy przełykaniu śliny mam ochotę ryczeć, ale gdybym przy tym ryczał to pękłaby mi głowa.
    A jutro próba. Zabiją mnie. Albo sam się zabiję. Nie wiem.
    A za chwilę - jakby złego było mało - do lekarza.

    poniedziałek, 7 marca 2011

    żubry

    Wytrzeźwiałem. Nadużyciem byłoby powiedzenie tyle co, ale naprawdę 'pod wrażeniem' byłem dość długo. Wczorajsza noc przeszła do historii. Nieoficjalnie mam 18 lat.
    Oficjalnie - za 3 tygodnie.
    Impreza urodzinowa to zazwyczaj to, co pozwala nam odprężyć się, razem z przyjaciółmi napić się wódki, potańczyć do rana, albo przynajmniej później nocy. Natomiast WŁASNA impreza urodzinowa to masa przygotowań, zakupy, gotowanie, pieczenie, ustawianie, dekorowanie, organizowanie, układanie, a dopiero potem to, co w poprzednim zdaniu. Sprawę wieńczy sprzątanie, które w moim wypadku wyglądało jak taniec zombie z miotłą.
    Sama impreza była, jak dla mnie, świetna. Moja genialna klasa + kilku przyjaciół ze szkoły jak zwykle pokazało klasę i wszyscy bawili się gdy tylko poleciało jakieś pierwsze lepsze waka waka. Druga część stołu przez pewien czas wyglądała tylko tak ._____.
    Na początku trochę nie wiedziałem co się dzieje. Zobaczyłem moich dwóch afro klonów, tyle że szczupłych. Aha. Potem fala gości, usadzanie, niekończący się toast, wreszcie zabawa. Mam nadzieję, że goście bawili się tak dobrze jak ja.
    W domu poruszenie - wszyscy są zachwyceni moją klasą. Że zgrani, że obożejaktańczą, że widać że się lubią, że piękne i przystojni, że tak umieją się bawić. Słowem - zajebiści.
    Dzięki!

    sobota, 5 marca 2011

    umpaumpa

    Dzisiaj moje 18 party. Przez ostatnie dni miałem niezły młyn, dzisiaj wszystko się skumulowało, ale w sumie jestem podekscytowany i mam tylko nadzieję, że ludzie będą się dobrze bawić. Ściągnąłem tonę tanecznej muzyki, zrobiliśmy wielkie zakupy, wódka się chłodzi, sprzęt już połączony. Jeszcze tylko zrobić dipy i przekąski. Oby się udało.
    Wooooooooooooooooooo!

    niedziela, 27 lutego 2011

    pressplay

    Boli mnie bark, mam siniaka na boku, łupie mnie w krzyżu i nie słuchałem dzisiaj muzyki, to znaczy, że wczorajsza osiemnastka Mateusza była megaudana (megaudana, w ogóle jak to brzmi...). Po kilku przebojach z dotarciem do prezentu, a potem na miejsce imprezy, bawiliśmy się w najlepsze z naszą stałą paczką. Była wódka, pizza, szisza, dzikie tańce, biczowanie biednego Mateusza, kilkukrotne odstawienie Beelzeboss (finałowa scena z Tenacious D, którą upodobaliśmy sobie inscenizować, gdy tylko jest okazja), zepsuty pisuar i setki zdjęć. Jeeej.
    W piątek natomiast nastąpił mały zwrot akcji w naszym teatralnym życiu. Było 'nie umiemy', 'jesteśmy w dupie', 'nie zdążymy przed 2012', 'ona nas zabije', a jest 'szacunek dla was, bo to co zrobiliście ma ręce i nogi. rezerwuję salę.' Czyli mieliśmy próbę teatru z naszą mentorką.  I, o dziwo, okazało się, że nie jest tak źle jak nam się wydawało. Odegraliśmy kilka scen, wypiliśmy litry herbaty, popłakaliśmy się kilkukrotnie ze śmiechu i jestem pełen pozytywnych myśli co do spektaklu. Jednak zdałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo. O ile w naszym, amatorskim jednak gronie, próby szły łatwo i dość luźnie, przy kimś, kto się zna i wie jak to ma wyglądać jest trudniej. Ciężko jest panować nad każdym ruchem, myśleć o gestach, które pasują do tej akurat sytuacji, a przy tym panować nad głosem, emocjami. Kurde, chciałbym to ogarnąć.
    Podobnie chciałbym ogarnąć chemię, biologię i polski, bo jak na razie to siedzę nad rozłożonymi zeszytami ale nic z tego nie wynika.
    Czekam na sobotę.

    niedziela, 20 lutego 2011

    omatko!

    Co za blog, co za blog!
    http://rafaljozwicki.blogspot.com/
    urzekł mnie.

    gotów

    Wyzdrowiałem. Odpocząłem, obejrzałem kilka dobrych filmów, przeczytałem świetne Dno Oka Nowickiego, ramówkę telewizyjną znam na pamięć więc najwyższy czas by ruszyć się z domu. Nie wytrzymałbym jeszcze kilku dni siedzenia przy monitorze/telewizorze/książce. Potrzeba mi przygód! Matmy na pierwszej lekcji, gdzie nie wiesz co zaraz się zdarzy, musisz być czujny i gotowy na wszystko, tego mi trzeba! Przez ten tydzień odzwyczaiłem się nieco od szkoły, toteż myślę, że jutro wstanę z łóżka pełen energii i chęci do odkrywania nowych horyzontów wiedzy. Poza tym, wymówka "panipsor bo ja byłem chory..." zacznie działać, mogę czuć się trochę bezpieczniej, przynajmniej na historii.
    Pieprzę jak potłuczony, to chyba czas wracać do drukowania materiałów o Rzeczpospolitej w XVIIw. Skoro Mateusz mówi, że przejrzyście napisane to ha! drukuję, może do czegoś się przyda.

    btw, tam po prawej, na górze, pod wymownym 365 kryje się link do blogowego projektu, gdzie codziennie robię jedno zdjęcie. Można wchodzić, komentować, to serio nie ugryzie, a działa jak serca pokrzepienie.

    wtorek, 15 lutego 2011

    ojabiedny

    Chory jestem. Nie wiem jak do tego doszło. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem jakiś ubytek na zdrowiu, a teraz mnie dopadło. Tak czy siak, odrabiam leżenie na kanapie połączone z piciem herbaty przy Discovery. O, Wielkie Discovery, nie wiem co bym bez ciebie zrobił! Od kilku godzin oglądam zmagania Grylsa (serio, on w kółko leci. To Gryls w Górach skalistych, to na pustyni, potem Gryls ucieka przed psami, ratuje jakiegoś gościa z wypadku samochodowego, szok.) i łykam zbawienny Gripex.
    Myślę nad nakręceniem jakiegoś filmu. Razem z Szymkiem mamy chęć na coś poklatkowego, ja mam pomysł na jeszcze coś innego. Najgorzej jest się określić i porządnie za to zabrać. Ale damy radę, może.

    poniedziałek, 14 lutego 2011

    vinci

    W związku z tym, że na jutro mam niewyobrażalnie dużo nauki, w ramach 'rób wszystko by się nie uczyć' postanowiłem napisać. W ogóle to życie Simony straciło sens, bo dawno nie pisałem, toteż Simona jest powodem numer dwa.
    W sobotę świętowaliśmy wkroczenie w dorosłość (albo starość, jak to woli) Szymka. Było głośno, ostro i w gronie przyjaciół. A teraz mam podbite oko (bo pogo), siniaki na nogach (bo udawanie gitarzysty bez gitary), bóle mięśni (to w sumie może być z czegokolwiek) i uczucie...jakby zapalenie oskrzeli czy coś w ten deseń. Za 2 tygodnie bawimy się u Mateusza, za 3 u mnie. Czujemy presję.
    W weekend też ogłoszono wyniki tegorocznego World Press Photo. Wygrało jak zwykle cierpienie. Nagrody otrzymało też dwóch Polaków, gratzy.

    I miejsce. J. Bieber (nie, nie chodzi o Dżastina)
    absolutna makabra po trzęsieniu ziemi na Haiti.O. Laban-Mattei
    C. Fohlen
    Ed Ou
    S. Unterthiner

    Teraz trzeba będzie polować na album, który pewnie ukaże się za pół roku.
    W ogóle to dzisiaj walentynki. Nie lubię. Może dlatego, że 'nie mam pary', może bo...nie no, ok, na pewno dlatego że nie mam pary. Wszędzie serduszka, piórka, słodkie pioseneczki, w restauracji szarlotki  dla kobiet na koszt firmy, cud miód. Ale dzisiaj mam tak świetny humor, że nawet walentynki nie są w stanie go zepsuć. Wyszło słońce. Jest cholernie zimno, ale wyszło słońce. Chce się żyć. Po lekcjach poszliśmy na pizzę, bardzo dobrą zresztą. Olaliśmy historię, pizza wygrała. Posiedzieliśmy, pośmialiśmy się, wypiliśmy herbatę. Kurde, powoli zmierzam do tego miejsca gdzie siedzę nad klawiaturą i próbuję wymyślić jeszcze kilka zdań, by odłożyć naukę na później.
    Kurde, to właśnie ten moment.
    Dobra, jeszcze tylko pójdę zrobić sobie herbatę i siadam do historii.
    Serio.

    poniedziałek, 7 lutego 2011

    karmelowa

    Nie pisałem od tygodnia. Nie mam sił, nie mam weny, nie mam o czym. Znaczy, może mam. Ale nie wszystko napisać mogę. Obecnie parzy mi się herbata karmelowa (bo kiedyś to świństwo trzeba skończyć), siedzę nad ćwiczeniami do angielskiego i rozmyślam nas sensem uczenia się historii na jutrzejszą lekcję i wyliczam prawdopodobieństwo na zapytanie mojej osoby.
    Ostatnio żyłem głównie matematyką. Walkę ze stereotypami o naszej szkole szlag trafił. Byłem na korkach z matmy. Ja jebe, do czego to doszło. Ale dzięki temu, że ktokolwiek wytłumaczył mi cokolwiek, byłem w stanie napisać dzisiejszy sprawdzian. Czy z owocnym skutkiem - okaże się za kilkanaście dni. Mimo wszystko, robienie zadań z Mateuszem przez Skypa było fajne. Polecamy.
    W sobotę osiemnastka Szymka. Prezenty znalezione, zamówione, czekam na kuriera. Może to trochę nieodpowiedzialne, pisanie o tym, zwłaszcza, że wiem, że on to przeczyta, ale kupowanie prezentów to rzecz przecież normalna. Co innego, gdybym napisał, że kupiliśmy mu świetny ten...a no właśnie, ja myślę, że pan wie o czym ja mówię.
    O ja pierniczę, jaka ta herbata jest ohydna...
    Po tygodniu znudziła mi się szkoła. Byle do kolejnej osiemnastki. Byle do mojej osiemnastki, do jakiegoś wolnego, do piątku, do CZEGOKOLWIEK wolnego. Jezu, zapomniałem jak się uczyć. Nie chce mi się. Marcelina jest w szoku, kiedy mówię, że nie wiem co zdaję na maturze, bo nie wiem na jakie studia chcę iść. Ale to prawda. Brutalna. Nie wiem. Chciałbym się nie narobić (nie dotyczy zdjęć), jak najmniej uczyć, uczyć się czegoś interesującego. Jakieś propozycje?
    Pierdziele, nie piję tego syfu.
    Nie kupujcie karmelowej herbaty.