poniedziałek, 10 września 2012

czwartek, 24 maja 2012

epilog

Otworzył okno. Minęła północ, a do pokoju wpłynęło chłodne, letnie powietrze. Zapach trawy po deszczu zawsze był przyjemny. Odkręcił butelkę i nalał do szklanki wody. Patrzył jak kostki lodu powoli pękają pod wpływem cieplejszego płynu. Pęknięciom towarzyszyły ciche trzaski, po chwili kostki oblepione były pajęczyną rys. Zmienił jeszcze piosenkę i nieco przyciszył  - łatwiej było się skupić.
Otworzył przeglądarkę i kliknął w zakładkę.
Zalogował się jako Franek.
Kliknął komendę Nowy post i zaczął pisać te słowa.

Jeśli przeczytaliście tytuł tego posta, to już chyba wiecie, że coś się kroi. 
Skończyło się liceum, skończyły się matury. Po niespełna trzech latach pisania, relacjonowania tego, co działo się u mnie - co działo się w czasie licealnego życia faceta, którego część zna jako Kamila, część jako Franka - kończy się też Antyrama. 
I doktor House.
Ten blog zaistniał pewnej listopadowej nocy i był tak samo ciemny jak ja wtedy. Nie myślałem, że wytrwam tak długo, że pisanie tego co siedzi mi w głowie czy często gdzieś indziej tak uzależni. Antyrama stała się częścią dnia, potem tygodnia, ostatnio niestety często miesiąca. I nawet nie wiecie jak krzepiące potrafiły być komentarze czy rzucone po przyjściu do szkoły "Dobry post na antyramie". Cieszyłem się, że ktoś pisał, że dobrze się czyta, że lubi. I cały czas wierzę, że gdy znajdę tego bloga za 5 lat, to kupię popcorn i będę się dobrze bawił przy czytaniu. A zaraz potem, zapewne, będę chciał zapaść się pod ziemię. 
Antyrama stała się folderem na moje licealne życie i wspomnienia. A niemal wszystko wspominam dobrze. 
To były świetne 3 lata. Najlepsze. Poznałem przyjaciół, którzy mam nadzieję zawsze nimi zostaną. Zyskałem brata, który przyjacielem zostać musi, bo inaczej wpierdol. Poza tym musimy wychować jeża. 
To był okres, którego nie zapomnę. A nawet jeśli odziedziczę po prababci alzheimera, to mówią, że w internecie nic nie zginie. 
Blogować na pewno nie przestanę. Jeśli studia i Kraków pójdą w parze, możecie spodziewać się kolejnego bloga. Może w takiej formie, może w innej. Ale na pewno coś się wydarzy. 
Dopijam wodę i kładę się spać - ustny angielski za mną, Należy się 10 godzin snu. Co najmniej.
Dziękuję Wam, czytającym. I moim przyjaciołom - bo nie codziennie ma się szansę na tak ckliwe wyznania - kocham Was. 
Chyba mogę sobie na to cholera pozwolić.

Dopił wodę i kliknął Wyloguj.

wtorek, 22 maja 2012

à la fin

Czas po maturach to dziwny twór. Niby wakacje (niby, bo jutro jeszcze ustny angielski), a wakacji nie czuć. Mimo beztroskiego nocowania u Mariusza, mimo ognisk i nocnych wyjść, to póki co bardziej są ferie, niż wakacje. Nie umiem odciąć się od szkoły, nie wydaję mi się, że liceum się skończyło.
Maturalne narzekanie powoli się wypala. Wos był trudny, ale jako że nie pokładałem w nim wielkich nadziei - nie ma rozczarowania. Liczę na Kraków i przy tym zostańmy.
Kolekcjonuję książki do przeczytania. WRESZCIE. Okres matur watro przeżyć choćby dla tego spokoju, dla luzu i czasu, który można dowolnie zmarnować przy Grze o Tron. Zabijam za spoilery.
W piątek wyruszamy nad Solinę. To będzie 6 leniwych i pijanych dni z najlepszymi ludźmi.
Uh.

czwartek, 10 maja 2012

maturalnie do dpy

Maraton matur dobiega końca. A ja nie wiem gdzie kończy się optymizm, a gdzie zaczyna naiwność.
Pewne jest tylko, że na jutrzejszym wosie będę pieprzonym realistą.
I nie wiem, czy bardziej czekam na koniec matur, czy na Avengers.
Człowiek, który wymyślił dwie matury dziennie był idiotą. Ten, który zadecydował o rozdzielonej matematyce i polskim - ogarnia. Ciągle brakuje światłego, który zrobi z tym porządek i ułoży matury na rano. Wszystkie. No chyba, że jakaś lamerska wiedza o tańcu, którą zdaje 5 osób w Polsce. Bo całodniowa męka przy tekstach o malarii w upał jest daremna.
Olewam wos. Najwyżej pójdę na indianistykę.