środa, 28 kwietnia 2010

krejzi

Szalony dzień. Najpierw szalone spanie do ósmej, potem szalony polski i hiszpański. Szalony powrót do domu szalenie obładowanym szalonym pekaesem. Szalone uruchomienie szalonego niegdyś pegazusa i szalona decyzja, by rzucić wszystko w cholerę i jechać na szalony teatr tańca. A szalona kartkówka z matmy już jutro.
Na szalony wyjazd namówiła mnie szalona S. i już po chwili pędziliśmy na szalony przystanek. W połowie drogi minął nas szalony autobus którym mieliśmy jechać. Na szczęście szalony kierowca czekał na przystanku - w końcu przybył o całe i szalone 6 minut wcześniej. W szalonym autobusie pouczyłem się nieco szalonej matematyki, lecz różnica pomiędzy 'pouczyłem' a 'nauczyłem' jest szalenie ogromna. Szalony spektakl był dość ciekawy i szalenie aspirujący na coś więcej. Były szalone wizje roku 2110, szalone próbówki z ludźmi, szaleni naukowcy i mniej szalony taniec współczesny. Po szalonej godzinie udaliśmy się na szalony dworzec, razem  z szaloną koleżanką S. Na miejscu, po zbadaniu niesamowicie szalonego rozkładu jazdy, okazało się, że następny autobus mamy za półtorej godziny tj. o 21:05.
-Łee - powiedzieliśmy i udaliśmy się w szalony trip po mieście razem z szalonym aparatem fotograficznym robiącym, szalone, czarno białe zdjęcia.
100 szalonych zdjęć dalej.
Przeszliśmy połowę szalonego Krosna i udaliśmy się w drogę powrotną do kompletnie nie szalonego domu.
A ja - szalony - spędziłem cały dzień na nic nierobieniu. A szalona kartkówka z matmy już jutro.

niedziela, 25 kwietnia 2010

ju luk lajk...?

Siedzę przed YouTubem i trafiłem na jakiś nowy teledysk Kanye Westa. Love lockdown się zwie. I tak siedzę, słucham, chyba bardziej z sentymentu, bo kiedyś Kamiśka (chyba ona...) powiedziała do mnie "ju luk lajk kejni łest!" i tak się przyjęło. I tak siedzę, słucham, a w głowie mi się układa układ choreograficzny... o_o
Kuuuuurrrwa, idę spać.

sobota, 24 kwietnia 2010

gooooo!

Sobota wieczór. Ja zmęczony, chcący wreszcie się wyspać, siedzę przed monitorem i z uporem staram się powstrzymać powieki przed zatrzaśnięciem. Spppaaaać!!!
Dzisiaj rano, skoro świt, zmuszony byłem zerwać się z łóżka, by w płaczu i żalu udać się na fakultet z wfu. Turystyka piesza ogólnie jest w porządku. Jedyną jej wadą jest to, że jest w soboty. W soboty rano.
Do Kro. miałem udać się z sąsiadem, który akurat zmierzał w tym kierunku, a że samochód > autobus (zwłaszcza o 7 rano) propozycję przyjąłem bez wahania. Więc, jedziemy sobie, jedziemy, dojechaliśmy, wysiadłem koło mosiru (daleko od dworca, że hoho). Spojrzałem leniwie na komórkę - 7:35. Na dworcu miałem być o 7:40. Miodzio *skaczące oko*. Śpiesznym krokiem ruszyłem ku celowi, wiedziałem, że się spóźnię ale co tam, przecież poczekają. Jak się potem okazało nie poczekaliby, autobus miał przyjechać o 7:50, kiedy to ja byłem jeszcze dość daleko dworca i wszystkich tych, którzy mieli towarzyszyć w turystycznej męce. Wyszło na to, że informowany na bieżąco o stanie odjazdu autobusu przez Matiego, dobiegłem na dworzec na czas, z językiem na brodzie i odciskiem na stopie nr 1. Ale zdążyłem! Co, teoretycznie nie powinno mi się udać. Dochodząc do drzwi pekaesu miałem już dość, a przecież nawet jeszcze nie zaczęliśmy łazić, milutko.
Łażono nie było takie złe, pofociłem nieco, pośmiałem się, zjadłem kanapki, wypiłem wodę i łażonko się skończyło. Przedwcześnie zresztą. Potem razem z towarzyszami (nie)doli posiedziałem w parku słodko leniuchując i śpiewając z Danielą dziwne piosenki.
Podsumowanie - +10 do kondycji, +3 do odcisków, +6 do szacunu na dzielni.
Peace.

czwartek, 22 kwietnia 2010

fire!

Strych. Ciemnawo, mrocznie i tłoczno. Nieużywane już meble zbierają kurz, staromodne ubrania poupychane w pudłach i workach piętrzą się ku dachowi. Zostałem tam wysłany z konkretną misją - znaleźć jakieś puzzle, którymi mogłaby się bawić moja mała kuzynka. Po chwili szperania - znalazłem! Ale...co to? Co to za pudło? Odchyliłem kartonowe skrzydełka, a wtedy oślepiający promień światła wydobywający się z pudła oświetlił cały strych. No dobra, przesadzam. Więc, otworzyłem pudło i zobaczyłem żółte coś. Ale ja od razu wiedziałem co to, to coś. Dyskietki. A pod nimi mój boski Pegazus. Yeah! Oldskulowa konsola, dżojstiki i 25(!) dyskietek z cholernie pikselowymi grami! It's my precious!

Mam taki plan zrobienia sobie oldskulowego kącika w moim zacnym pokoju. Już widzę jak gram sobie w Contrę, Mario czy coś równie starego. Jest tylko jedno ale. Nie mam telewizora *owacje*. A stawiam piwo, że salonowy LCD mojego Pegazusa nie uciągnie. Potrzeba mi czegoś równie starego jak konsola. Casting na małe, stare TV rozpoczęty! Zgłaszać się!

A wracając do realnego życia - mam jutro sprawdzian z muzyki i Chopina, mam przeczytać na jutro Makbeta (jestem na 11 stronie! nie byle co!), w sobotę o 7:40 mam stawić się na dworcu, ponieważ jedziemy się ołazić - startuje mój fakultet z wf'u - turystyka kurna piesza. Yaaaay, nie ma to jak w sobotę wstać po szóstej i zapierdzielać na autobus.
Miłego weekendu!

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

zabij mnie, bo pierdolnę

DAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAHHH!!!
Taką miałem ochotę to wykrzyczeć po wyjściu z sali rckp'u. Byliśmy na 'spektaklu'. Kuuuuuurde, jakie tragiczne to było. Porażka na całej linii. Pseudo śmieszne, czerstwe żarty, aktorzy grający po 3-4 role, jakieś nie wiadomo co mające pozory futuryzmu i upośledzona Ariadna. Yeah, kupsko! Strasznie zaczęło się robić dość szybko, bo po jakiś 5 minutach, kiedy to dowiedzieliśmy się, że fabuła dotyczyć będzie misji w sektorze fikumikuX-541, gdzie coś zostało zaatakowane przez przaśny wirus i skasowane (sic!), a jakiś kolo musi przenieść się do mitologii i to naprawić. Yeah, oryginalne. Potem to było już tylko gorzej. Tak bardzo chciałem zasnąć, a tak bardzo było mi niewygodnie. Po cominutowych konsultacjach z Nitką "jakie to żałosne, jakie to okropne" uznałem, że trzeba będzie jakoś wytrwać. I wytrwaliśmy. Jestem z siebie dumny. Co nie zmienia faktu, że 13zł wydane na wejściówkę było najgorzej wydanymi pieniędzmi w tym roku. 2 kebaby bym za to miał!
A po wszystkim poszliśmy właśnie na kebaby do sepleniącego Turka. Takiego Turka, co to jest w każdym mieście i ma swój Turkisz Kebab.
I zjedliśmy tego 'jedynego prawdziwego kebaba w mieście' z suróweczką z Lidla i podążyliśmy w deszczu pomiędzy spoconymi chłopakami z budowlanki ku stanowisku nr 4, gdzie dopełnić miało się nasze przeznaczenie.
Dopełniło się, wróciłem do domu, przespałem się, pierdyknąłem kawkę i mogę żyć. Yeaaah!

niedziela, 18 kwietnia 2010

kick-ass

Rychłoż się zejdziem znów przy blasku
Błyskawic i piorunów trzasku? 


Siedzę sobie nad Makbetem, on ani nie krzyczy, ani nie woła, to go nie tykam. Niech leży. A nóż się okaże, że nie jest zadany na jutro! 
Słucham soundtracku z filmu, którego nie widziałem. Bujam się do rytmu muzyki z moich lanserskich słuchawek i piję Żywca.
Żywca Zdrój. Żywca Zdrój 1,75 litra! Nie byle co!
I tak siedzę sobie nad Makbetem, słucham soundtracku z filmu, którego nie widziałem i ładuję baterię odtwarzacza, który się wyczerpał. Zaiste znaczenie baterii w moim odtwarzaczu jest wielce istotne. Odtwarzacz ten pozwala mi na podłączenie przy pomocy kabla zakończonego wtyczką typu mini-jack 3,5 moich, a jakże, lanserskich słuchawek, o których mowa była 53 wyrazy temu. Zatem odtwarzacz zaopatrzony w takie słuchawki jest w stanie zaspokoić moje zapotrzebowanie na utwory muzyczne w ciągu całej doby. I mógłbym tak jeszcze nawijać z godzinę, gdybym właśnie w tej chwili nie zaobserwował, że z moim odtwarzaczem dzieje się coś niecodziennego i, chyba nie nadużyję tutaj plastyczności prawdy jeśli powiem, że on się kurwa zepsuł.
...a jeszcze na początku tego wpisu działał. chlip, chip...

update:
fałszywy alarm. Na szczęście. Odetchnąłem. Foooooffff..... Wystarczyło poszturać pinezką we wszystkie otwory mego cudnego odtwarzacza i voila!

sobota, 17 kwietnia 2010

focus pocus

Jeśli ktoś mówił, że koniec świata ma być w 2012, to się mylił. On był dokładnie wczoraj. Na szóstej, kuźwa, lekcji. Sra. Wolf chyba uczy też hiszpańskiego jakieś nasze alter ega, które umieją o wiele więcej, mogą pisać cholernie trudne sprawdziany i wiedzą 'co to kurna znaczy'. Sprawdzian jak dla mnie był z kosmosu, toteż nie licząc jakiś dwóch zadań, we wszystkich innych wpisywałem kilka słów na przemian, a co. Simona już odprawia jakieś mroczne rytuały mające na celu ukarać psorke. Yeah, liczę na jedyneczkę.
Krysia mówi, że w sklepach nie ma dobrej kawy parzonej.
Poza tym - nuda, Assasins Creed, Czesław, nuda, Bitelsi, spanie, woda, Bitelsi, Assasins Creed, gazety, Czesław, nuda. hell yeah.

środa, 14 kwietnia 2010

I belive in miracle

Od jakiś 3 dni kompletnie nie chce mi się uczyć. Kom-plet-nie. Bujam się tylko w sukience i z nożami w rekach po XV-wiecznej Florencji i ciacham skurczybyków. I jestem dobry, bo Marcel, na przykład, ciacha konie i cywilów. A Olka to w ogóle by wszystko pociachała, łącznie z budynkami (o ile lała by się z nich krew).
Także na-a i w ogóle.
Spróbuję przeżyć jutro bez jedynki, dotrwać do buszowania po empiku, a potem do chóru. W ogóle to męczyłem Wielkiego "T" abyśmy śpiewali jakieś pieśni o profilu, bądź co bądź, BARDZIEJ rozrywkowym niż Gaude Mater Polonia czy Witaj majowa jutrzenko. Nie żebym skakał do jutrzenki, broń Boże. Ale takie wycie w Lajon slips tunajt było by o niebo über.
W ogóle to bym sobie jakiś felieton napisał, tak mnie naszło. Tylko tematu jakby brak...

wtorek, 13 kwietnia 2010

la assasina

S. ma bloga i nie powiedziała. LAMA!

Poza tym - kochajcie to:
LA GLORIA!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

na-a!

Emocje powoli opadają. Zza szyb kiosków straszną czarne okładki gazet, w radio słychać smutne piosenki.
Cóż, trzeba żyć dalej.
Dzisiaj mieliśmy krótki apel, by uczcić zmarłych w Smoleńsku. Zaśpiewaliśmy kilka pieśni, i poszliśmy na lekcje.
W rzeczywistości jednak było smutno i przygnębiająco. Chyba pierwszy raz widziałem tak przygnębionych nauczycieli. Miałem dobrą widoczność to poobserwowałem. Niektórzy siedzieli w głową w ramionach, inni zasłaniali oczy dłońmi, przeżywali, widać było. No oczywiście nie wszyscy, ale ci bardziej ludzcy tak.
Ja osobiście ochłonąłem, ale chyba nadal nie mogę uwierzyć w to co słyszę jadąc autobusem czy czytając artykuły w internecie. Było tak spokojnie, sielankowo, niestety musiało się coś stać. I to w taki sposób. No ale trudno...
Obecnie siedzę przy kserówkach z polskiego i sączę kawę z nowego kubka z Bitelsami. O, słodki lansie!

update
Właśnie, po jakiś 4 godzinach, wyłączyłem Assasin's Creed 2. Nie mam oczu, zadania, nic w głowie i kawa się skończyła też. Na-a!!!

niedziela, 11 kwietnia 2010

sounds of silence

Żałoba. Wszędzie płacz, smutek, czarne wstążki (widziałem też jedną czerwoną, podmiot najwyraźniej nie wiedział, że to symbol walki z AIDS, a nie żałoby...). W telewizji relacje z miast, uroczystości, znicze. W radio podobnie. Wszechobecny smutek i szok. A ja w podwójnym, bo nie wyobrażałem sobie, że cały świat tak odbierze to co się wczoraj stało. Newsy na pierwszych stronach gazet z całego globu, serwisy internetowe toną w szarych barwach, wszędzie newsy o polskiej katastrofie. Kondolencje od chyba wszystkich państw świata. Dzień żałoby w Rosji, Gruzji czy na Ukrainie. W Brazylii - trzydniowa. Prezydent Kenii wysyła kondolencje, przedstawiciel Syrii podobnie. Szok. Nie myślałem, że wszyscy się tak przejmą naszą jednak osobistą tragedią.
Świat chyba jednak wie, że Polska to nie miasto w Afryce.

sobota, 10 kwietnia 2010

memento_mori

Nie wierzę.
Właśnie zginęli najważniejsi ludzie Polski. Nie dociera. Coś strasznego.
Dziennikarka radia zet podając tę informację wybuchnęła płaczem, moja mama również...
Niepojęte. Pierwsza tak wielka tragedia w historii. Podobne było chyba tylko zabicie Narutowicza.
Ale ja nadal nie wierzę, że to się stało. Śmiali się z Kaczyńskiego, a  teraz? Kto by przypuszczał... Zginęli.
Chyba się za nich pomodlę...
I stanowcze nie zniczom z nawiasów.

czwartek, 8 kwietnia 2010

mucho, muy, chuj.

Garść statystyk. 95% mojej grupy kuje teraz na jutrzejszy sprawdzian z hiszpana. A ja? A ja nie, jp. I naprawdę, bardzo bym chciał. Niestety nie mogę, taka już moja przypadłość - nie chce mi się. Ale nie, że nie chce-nie chce, ja po prostu nie mogę się do tego zabrać, o. Ale przecież są ważniejsze sprawy niż nauka hiszpańskiego, na Boga! Nie wiadomo czy dożyję jutra, więc po co marnować czas na głupią gramatykę? Chociaż w sumie fakt, że przez ostatnie 17 lat nie umarłem ani razu, jest słabą gwarancją na rychłą śmierć, której nie chcę. Hmmm.
I, nie uwierzycie, mam nową płytę Cześka *dziki pisk*. Taaak, wiem, ja też nie wierzę, że premiera się przesunęła. Ale kobieca intuicja podpowiedziała mi żebym skoczył do empiku. I co? I była. Ho. Faaajna jest, ale nie mam czasu słuchać bo cały czas siedzę nad zamkniętymi książkami i dłubię w paznokciach cyrklem. Polecam.

środa, 7 kwietnia 2010

łysy

Żałoba. Hubi się obciął. Moja rodzona ciocia mu to popełniła! Jak to, sam teraz będę taki afroman chodził? Niefajnie, wstawcie znicze w okna.
Poza tym w szkole dzień względnie udany. Baba na hiszpańskim się mnie nie uczepiła, sukces. Dostałem 4 z wypracowania z polaka i jestem happy. Nawiedziły nas jeszcze jakiś transole, w tym jeden w różowej koszulce, białych dżinsach i biało-różowych buciczkach. I na włoskach żel. No kurwa się rzygać chce. I to to mówi, że w tamtym roku to była jego klasa i przyszli powspominać. No dramat. Ja mu daję 15 lat, max. No ale ok, niech se żyje.
Na koniec - JP.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

łeeeee

Miało być fajnie, miało być ognisko, wyszło jak zwykle.
Lany poniedziałek - si, leje jak ch*j. Zostałem zatem w domu, zdygany perspektywą nie jeżdżących autobusów i kropli deszczu załamujących idealnie równą taflę wody ogrodowej sadzawki.
Zostałem zasłuchany w emowate acz świetne piosenki Damiena Rice i Czesława. A nowa płyta, Czesia właśnie, za równy tydzień! Jeeeee, już widzę jak po nią biegnę. Obecnie opłakuje fakt, że raczej nie uda mi się pojechać do Rzeszo na meeting w empiku. Termin do dupci i odwieźć nie ma kto. Ale za to dwudziestego któregoś jest w Rzeszo koncert! Jeeeee2! Muuuszę pojechać, jeah.
Wieje normalnością. Jutro pełny dom wróci do stanu pierwotnego, kupię miesięczny i znowu w środę powędruje rutynowo do szkoły.
Witaj, o piękna codzienności!

niedziela, 4 kwietnia 2010

do you, do youuu?

Łeeeee, jak niefajnie.
Święta, święta, alleluja, jednak to siedzenie z rodziną jest męczące.
Ale jutro ma być ognisko. Jupi. Pewnie nie będzie, ale trzeba żyć nadzieją.
I jutro lany poniedziałek. Jeah, zleję wszystkich, będę niegrzeczny.
Będzie mokro, szalala szalalaaaa.
Siubidubi.

sobota, 3 kwietnia 2010

allelu

Wszystkim czytającym, a także nieczytającym życzę wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia w miłości (którego mi najwyraźniej brakuje), pogody ducha, optymizmu (i tak umrzesz!), spełnienia marzeń (jak coś, to kup mi lustrzankę) i żebyście byli po prostu szczęśliwi.
[i nie bali się powiedzieć tej osobie, że się ją lovcia]
Wesołej Wielkiej Nocy!

piątek, 2 kwietnia 2010

[*]

Wewnętrzne ukłucie, świeczki w telewizorze, płacz i ciemne okno.
Jakoś dziwnie. Nie ma Go. Już 5 lat. Szybko minęło.
Teraz jest inny. Co robi? Kto wie...?
To już nie tamten, nie nasz...

czwartek, 1 kwietnia 2010

kawał ci zrobię.

Dzisiaj Prima Aprilis. Po przeglądnięciu co ważniejszych portali i obadaniu jakie kawały przygotowali (dowiedziałem się na przykład, że wkrótce opony będziemy zmieniać 4 razy w roku, Oceana jest w piątym miesiącu ciąży, YouTube będzie wyświetlać filmiki tekstowe, a Joe Monster znika artykuły na które najedziemy myszką) zabrałem się do majstrowania domowych żarcików. Padło na poczciwe kubki-pułapki - poustawiane w kuchni kubki do góry dnem, napełnione wodą. Magia. A więc zastawiłem pułapki, a potem to już tylko słyszałem dobiegające z dołu
"$#!&^%*?! KTO TO ZROBIŁ?!!?!!"
na co odpowiedziałem bezczelnym
"HAHAHA! Prima aprilis!"
Święta co raz bliżej. Co za tym idzie  - sprzątanie, stawanie na rzęsach i w ogóle. A jutro przyjeżdża rodzina! Jupi. Będzie fajnie. W poniedziałek szykuje się ognisko. Ale, nie pomyślałem o tym wcześniej, nie wiem czy będę miał jak wrócić do domu, pksy pewnie rzadko ruszą dupę na mojej trasie. Żyjmy nadzieją.

A tak btw, chyba cię lovciam.