poniedziałek, 10 września 2012

czwartek, 24 maja 2012

epilog

Otworzył okno. Minęła północ, a do pokoju wpłynęło chłodne, letnie powietrze. Zapach trawy po deszczu zawsze był przyjemny. Odkręcił butelkę i nalał do szklanki wody. Patrzył jak kostki lodu powoli pękają pod wpływem cieplejszego płynu. Pęknięciom towarzyszyły ciche trzaski, po chwili kostki oblepione były pajęczyną rys. Zmienił jeszcze piosenkę i nieco przyciszył  - łatwiej było się skupić.
Otworzył przeglądarkę i kliknął w zakładkę.
Zalogował się jako Franek.
Kliknął komendę Nowy post i zaczął pisać te słowa.

Jeśli przeczytaliście tytuł tego posta, to już chyba wiecie, że coś się kroi. 
Skończyło się liceum, skończyły się matury. Po niespełna trzech latach pisania, relacjonowania tego, co działo się u mnie - co działo się w czasie licealnego życia faceta, którego część zna jako Kamila, część jako Franka - kończy się też Antyrama. 
I doktor House.
Ten blog zaistniał pewnej listopadowej nocy i był tak samo ciemny jak ja wtedy. Nie myślałem, że wytrwam tak długo, że pisanie tego co siedzi mi w głowie czy często gdzieś indziej tak uzależni. Antyrama stała się częścią dnia, potem tygodnia, ostatnio niestety często miesiąca. I nawet nie wiecie jak krzepiące potrafiły być komentarze czy rzucone po przyjściu do szkoły "Dobry post na antyramie". Cieszyłem się, że ktoś pisał, że dobrze się czyta, że lubi. I cały czas wierzę, że gdy znajdę tego bloga za 5 lat, to kupię popcorn i będę się dobrze bawił przy czytaniu. A zaraz potem, zapewne, będę chciał zapaść się pod ziemię. 
Antyrama stała się folderem na moje licealne życie i wspomnienia. A niemal wszystko wspominam dobrze. 
To były świetne 3 lata. Najlepsze. Poznałem przyjaciół, którzy mam nadzieję zawsze nimi zostaną. Zyskałem brata, który przyjacielem zostać musi, bo inaczej wpierdol. Poza tym musimy wychować jeża. 
To był okres, którego nie zapomnę. A nawet jeśli odziedziczę po prababci alzheimera, to mówią, że w internecie nic nie zginie. 
Blogować na pewno nie przestanę. Jeśli studia i Kraków pójdą w parze, możecie spodziewać się kolejnego bloga. Może w takiej formie, może w innej. Ale na pewno coś się wydarzy. 
Dopijam wodę i kładę się spać - ustny angielski za mną, Należy się 10 godzin snu. Co najmniej.
Dziękuję Wam, czytającym. I moim przyjaciołom - bo nie codziennie ma się szansę na tak ckliwe wyznania - kocham Was. 
Chyba mogę sobie na to cholera pozwolić.

Dopił wodę i kliknął Wyloguj.

wtorek, 22 maja 2012

à la fin

Czas po maturach to dziwny twór. Niby wakacje (niby, bo jutro jeszcze ustny angielski), a wakacji nie czuć. Mimo beztroskiego nocowania u Mariusza, mimo ognisk i nocnych wyjść, to póki co bardziej są ferie, niż wakacje. Nie umiem odciąć się od szkoły, nie wydaję mi się, że liceum się skończyło.
Maturalne narzekanie powoli się wypala. Wos był trudny, ale jako że nie pokładałem w nim wielkich nadziei - nie ma rozczarowania. Liczę na Kraków i przy tym zostańmy.
Kolekcjonuję książki do przeczytania. WRESZCIE. Okres matur watro przeżyć choćby dla tego spokoju, dla luzu i czasu, który można dowolnie zmarnować przy Grze o Tron. Zabijam za spoilery.
W piątek wyruszamy nad Solinę. To będzie 6 leniwych i pijanych dni z najlepszymi ludźmi.
Uh.

czwartek, 10 maja 2012

maturalnie do dpy

Maraton matur dobiega końca. A ja nie wiem gdzie kończy się optymizm, a gdzie zaczyna naiwność.
Pewne jest tylko, że na jutrzejszym wosie będę pieprzonym realistą.
I nie wiem, czy bardziej czekam na koniec matur, czy na Avengers.
Człowiek, który wymyślił dwie matury dziennie był idiotą. Ten, który zadecydował o rozdzielonej matematyce i polskim - ogarnia. Ciągle brakuje światłego, który zrobi z tym porządek i ułoży matury na rano. Wszystkie. No chyba, że jakaś lamerska wiedza o tańcu, którą zdaje 5 osób w Polsce. Bo całodniowa męka przy tekstach o malarii w upał jest daremna.
Olewam wos. Najwyżej pójdę na indianistykę.

czwartek, 3 maja 2012

catgroove

Jutro matura. Ale śmiesznie.
Haha.
No nie mogę.
Ból nadrabiania lektur, których nie chciało się czytać, a które prawdopodobnie i tak się jutro nie pojawią - yup, znam to. Będzie coś, czego najmniej się spodziewam(y).
ZAŁÓŻ SIĘ.

piątek, 27 kwietnia 2012

hybris

Umieram. Ząb mnie zabija. Boli, a pani w okularach i lusterkiem na wykrzywionym druciku nie wie dlaczego.
Bo nie powinien boleć.
Perspektywa leżenia w łóżku i zagryzania ketonalem nie jest jakoś szczególnie miła - matura za tydzień. A z bolącą twarzą trudno się skupić na czymkolwiek.
Wczoraj skończyła się szkoła. Dziwne uczucie. Najlepsze miejsce dotychczasowej nauki, najlepsi ludzie. Okres który zmienił bardzo wiele, mnie też. Trudno sobie wyobrazić, że nigdy już nie wstanę o 6:30 by powlec się do Hogwartu. Dziwnie.
Cieszcie się dzieci, bo liceum to dobry okres. - powiedział stary dziad i ułożył się w trumnie.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

czibo

Nie mogę pić kawy, bo mi odpierdala.
Rzekłem.

prawo/lewo

Jakaś taka niemoc.
Nawet mój optymizm nieco przymiera. Do matury 17 dni, z wosu został ostatni dział - prawo. Tylko zapłakać. Matura zbliża się jakoś zadziwiająco szybko i to ona obecnie determinuje wszystko dookoła. Próbuję zachować pozytywne myślenie, ale wos w tym wszystkim nie pomaga. To jego się tylko obawiam.
Wizja końca matur i Soliny mnie ratuje.
Nie mam siły, by pisać coś więcej. Znaczy - siłę mam - ale nie do takiego pisania. Ale poprawię się, nie ma strachu (gdybym używał emotikon, to tu byłby uśmiech).

wtorek, 10 kwietnia 2012

ἐπιτάφιος

Żyję, mam się dobrze. Blog ma urlop.
Nie wiem czy przymusowy, czy nie, ale ma. Czeka na lepsze czasy. Takie z weną i spokojem.
Żałoba u mnie na biało. Jak w Indiach. I minimalistycznie. Totalnie nie jak w Indiach.
Hurra hurra hurra.

piątek, 30 marca 2012

przyczepsie

Odpocząłem.
Odespałem.
Bon Iver mnie odpręża.
Rysuję koty w bluzach, nie wiem o co chodzi. Fajny dzień, lubię takie dni.
Lubię piątki, a piątek jest już od dwudziestu minut. Lubię też to, że jutro będzie bezstresowo.
Lubię wiele rzeczy.
I lubię, jak zdania nie pasują.

wtorek, 27 marca 2012

listownie

Nie wiem czym się zająć. Żałuję wosu i jeszcze innych rzeczy. Ale matura nadciąga, a ja po prostu czekam. Jak powiedziała Kamiśka - gdzie się dostanę, tam się dostanę. I chyba to moje motto na teraz. Byle Kraków, byle się dobrze bawić i coś wymyślić. A jeśli się nie uda, spróbuję za rok, z Konstytucją w małym palcu.
Mimo wszystko wałkuję unię i organizacje, zupełnie jakby mnie to interesowało. I zupełnie jakby chciało wejść do głowy. A jest zupełnie inaczej.
Mam 19 lat i dopiero teraz czuję, że ludzie mający 18, 19 czy 20 lat niczym nie różnią się od nich samych w wieku lat - dajmy na to - 16. Boję się, że "świętując" dwudziestkę będę tak samo niepoważny jak teraz. Może pora się zmienić? Nie wiem, wszystko co się dzieje, plus te cholerne urodziny przyprawiają mnie o dół. Chyba czasem trzeba się odsunąć i pobyć samemu. Ale obawiam się, że nie tędy droga.
Dół zasypany.
Millennium skończone.
Panie Larsson, mimo że współczuję odejścia przedwcześnie i z nieświadomością osiągnięcia sukcesu, to mam za złe, że tak kończy Pan książkę. W takim momencie? Z ciekawością i niedosytem? I z poczuciem, że kolejny tom leży 2 domy dalej, a książki do wosu zaraz obok? Panie Larsson, jestem rozczarowany. Ale gratuluję.
Z poważaniem,
Franek.

niedziela, 18 marca 2012

wiaduckt

Wyszło słońce, jest świetnie. Balkon mnie woła i macha leżakiem, ale wos jest w opozycji. Trylogia Millennium skutecznie odciąga mnie od jakiejkolwiek aktywności naukowej. Larson jest mistrzem i tylko zastanawiam się, jakiego trzeba mieć pecha, by umrzeć w świadomości, że napisało się książkę. Zwykły kryminał, który światowym hitem stał się rok później, pośmiertnie. To trzeba mieć pecha. Rozłożyłem się z markerami, kartkami, książkami i, niestety, laptopem. Jest jasno, ciepło i przyjemnie. Tylko ta nadchodząca matura jakoś tak straszy.
Wczoraj - powrót do korzeni. Wyjście ze starymi kumplami dało kopa. Piliśmy alkohole z Biedronki na wiadukcie, tańcząc i śpiewając. Wywalono nas z baru - cały niemal zarezerwowany - co to za polityka ja się pytam?! Ale młodzi jesteśmy, poszaleć można.
Ale coś się zmieniło...
Nie jest jak dawniej.
Amarena mi już nie smakuje.

wtorek, 13 marca 2012

edelman

Chłodna noc. Otwarte okno dmie przeszywającym wiatrem. Ale muszę, bo inaczej zasnę. Słucham optymistycznej muzyki - chociaż to.
Rekolekcje szkolne, czas przypomnienia sobie jak to było w podstawówce, jak to było wracać do domu o 10 czy 11.
Generalnie jakaś niemoc. Nie mogę się zebrać, zorganizować. Chciałbym czytać normalne książki, obejrzeć jakiś film. To chyba nie czas na to, do matury zostało 50 dni. Serio? Nie wiedziałbym, gdyby nie Ty.
Nawet składnia bez sensu.
Niech będą już te 22 stopnie i maj, niech to się skończy i niech odetchnę. Wtedy się zastanowimy co dalej. Bo póki co, to ja tego nie widzę.

piątek, 9 marca 2012

tulipanny

Czas leci jak szalony. Mamy już drugi tydzień marca. Niesamowite jak odległa jeszcze wczoraj matura, teraz stoi i czai się tuż za rogiem. Nadchodzą ciężkie czasy.
Sprawa na dziś -  Kony 2012. Ideał akcji społecznej skierowanej w internet. Polecam obejrzenie filmiku, na mnie zrobił duże wrażenie. Obejrzyj, prześlij dalej.
Gdy to piszę, jest już po północy, ale to nieistotne.
Kobiety, życzę Wam tego, byście były sobą. Bez Was byłoby nudno, a faceci chodziliby nieogoleni i pijani. Jesteście piękne i nie dajcie sobie wmówić, że nie. Spełniajcie marzenia i cieszcie się życiem, bo wtedy i my będziemy weselsi. Kochajcie nas tak, jak my Was.
Sto lat!

poniedziałek, 5 marca 2012

totally enormous extinct dinosaurs

Kinect to jest dobra sprawa. Na tyle dobra, że pokazuje, że i bez alkoholu można się świetnie bawić. Do rana. Wymachując wyimaginowanym kijem baseballowym. A potem wstając z łóżka z zakwasami i strzelającym barkiem okazuje się, że kij może wcale nie był tak wyimaginowany, jak mi się wydawało.
Rozpoczął się tydzień tragedii. Katastrofa kolejowa i setna żałoba narodowa w tej dekadzie, Lis nowym naczelnym Newsweeka, na jutro pół tysiąca słówek na angielski, a maturę ustną zdajemy jako ostatni.
I nawet mi, cholera, herbata nie smakuje.

czwartek, 1 marca 2012

mienso

Gdyby nas teraz zaatakowało ufo albo Rosja, to stoję w pierwszym rzędzie jako mięsko armatnie klasy A.
Komisja to generalnie kupa śmiechu ze starymi kolegami, pranie mózgu filmem, na którym wojsko piecze chleby (SERIO), gburowaci lekarze, którzy nie wiedzą jak rozwinąć skrót UJ i mini książeczka wojskowa czyli +5 do zawartości portfela. 
Nie powinienem dostać A, cierpię na senność. Zasnąłem na Unią. Obudziłem się i pognałem do apteki. Po prochy na koncentrację, bo czarno to wszystko widzę. Jeśli tonący brzytwy się chwyta, to ja tonę.
Bul-bul.

niedziela, 26 lutego 2012

2-1

Dwa zmieniło się w jeden. Ale nie, nie będzie poruszającej, blogowej opowieści. Sorry doktorku.
Wczoraj byliśmy na Spadkobiercach. Idealny przykład jak ze średniego pomysłu i scenariusza zrobić bardzo dobry film. Nie wiem czy na miarę Oscara, ale mimo wszystko to kawał solidnego dramatu ze smutnym Clooneyem w japonkach.
Pokrótce - smutny Clooney - dziedzic fortuny i pięknego kawałka ziemi na Hawajach, ma pod górkę. Jak jasna cholera. Żona od kilku tygodni w śpiączce, córki rozwydrzone i nie przyzwyczajone do ojca, sam Clooney zapomniał jak to jest być głową rodziny i nie może poradzić sobie z całą sytuacją. Na domiar złego dowiaduje się, że ukochana żona go zdradzała. A on nie surfował od 15 lat. Mimo raju na ziemi, w którym przyszło mu mieszkać, nie radzi sobie z całą sytuacją. A sytuacją, choć smutna i, wydawać się mogło, dość pospolita, przykuwa do ekranu. Kiczowata, hawajska muzyka na ukulele, piękne widoki i smutny Clooney. I obraz tego, że nie ważne gdzie, jak i z czym w portfelu - życie jest trudne.
Bo jest.

wtorek, 21 lutego 2012

wojsko

Armia się o mnie upomina. Przyszło zaproszenie na liczenie jąder na jakimś gównianym świstku szarego papieru. No pięknie.
Jutro sprawdzian z wosu, a ja zasypiam na stojąco. A na leżąco to już w ogóle odlot. Na szczęście opatrzność czuwa, kobieta odwołała wieczorny angielski. KTOŚ CZYTA W MOICH MYŚLACH.
Piksele w prawym dolnym rogu ekranu pokazują osiemnastą. Tak mało czasu zostało do rana. Wosie, ty suko.

środa, 15 lutego 2012

nibiru

Egipcjanie nie do końca mieli rację. A powrót do szkoły po feriach to jakieś nieporozumienie.
Maraton sprawdzania czy w ferie zaglądaliśmy do książek i robiliśmy ćwiczenia został oficjalnie rozpoczęty. Przed przerwą nikogo nie zastanawiało, czy damy radę napisać 3 sprawdziany w 3 dni. Byle już mieć wolne. Teraz się okazuje, że nie, nie damy rady. Umieramy i przekładamy co się da. Boże, byle do maja.
No, chyba że Nibiru razem ze swoimi 7 księżycami w nas prędzej pierdolnie. A co tam. Niech pierdolnie.

sobota, 11 lutego 2012

dniówka

Kto jeszcze nie czuje, że dzisiaj ma studniówkę - ręka do góry.
Staroegipskie papirusy mówią, że jeśli się nie chce iść na imprezę, to ta impreza będzie udana. Oby Egipcjanie mieli rację.
Mucha zawiązana, buty się błyszczą, aparat w pełnej gotowości.
Idziemy się bawić.

środa, 8 lutego 2012

dark paradise

Od Grześka wyszedłem z jakimś takim spokojem.
Nie wyglądał tak źle jak na zdjęciach. Mimo wszystko - wychudzony, wątły, leżał tak bezwładnie. Spał. Generalnie jest lepiej, wygląda na to, że kontaktuje. Niestety to przypuszczenia, które trzeba sprawdzić. Pojechał w nocy do Torunia.
Myślałem, że będę ryczał jak bóbr. Ale spokój rodziny i pogodzenie się z tym, co jest wiele daje. Cały czas jest ta myśl, że teraz nie wiadomo czy coś słyszy, co widzi, czy nas rozumie. Ale przecież opowie jak się obudzi. Wtedy wszystkiego się dowiemy. Pogadamy.
Siedzę owinięty kołdrą, obok sterta skórek z mandarynek. Nie mogę ruszać karkiem. Mam 78 lat i pozdrawiam.
A babcia mówiła, że mróz, że zawieje.
Cholera.

niedziela, 5 lutego 2012

sleepy

Idę dzisiaj odwiedzić przyjaciela z gimnazjum, o którym już kiedyś pisałem.
Od sierpnia jest w śpiączce.
Jutro wyjeżdża do jakiejś kliniki. Chcemy się z nim zobaczyć.
Boję się jak cholera. Nawet może bardziej.

piątek, 3 lutego 2012

aktywny senior

Dwie pary skarpet, herbata w termosie, pięćdziesiątka wódki w torbie a na zewnątrz minus dwadzieścia. Na ulicach pustki, w autobusie jechałem sam. Jak po apokalipsie, tyle, że pksy jeżdżą. Dotarłem na siłownię, Mariusz dzwoni, że nie ruszy i go nie będzie. ZABIĆ TO MAŁO. Ale był Adam. I squash. Pograliśmy, pograliśmy, wpieprzyłem się w ściany ze trzy razy i voila! teraz czuję się jakbym miał 80 lat. Jak nie wiem, co takiego jest w tej grze, że niby prosta, nie ma się o co zabić, a zawsze wychodzę poturbowany jak Najman.
2 wieczory bez internetu i jestem już pewien - jestem uzależniony. Rodzice przechodząc obok mojego pokoju przystają, robią krótkie 'ho!' i idą dalej. Tak, uczę się. Serio, dobrze widzicie. Mhm, z własnej woli. Ale dość dobrego - internet wrócił!
Luba moja uczy się nawet gdy ma internet, to jest dopiero. Dzisiaj się uczy, dlatego ja, zwerbowany przez Mariusza, wyruszam na wyprawę po Bocki (Żywiec Bock, taki z herbem Habsburgów - smaczny swoją drogą, polecam - red.) i pędzę na piwne spotkanie.
Mrozie, wypier*alaj!

środa, 1 lutego 2012

powrót

Nie, nie umarłem. Ciągle żyję. I mam się nawet dobrze.
Wyjąwszy ten mróz za oknem, który uparcie dobija do -20, jest całkiem przyjemnie.
Ferie - wolne od szkoły, ale nie od nauki. Trzeba ogarnąć wos, którego jest niewspółmiernie dużo do czasu, jaki pozostał do matury. W zasadzie nie wiem o czym mam pisać. Chciałem tylko powiedzieć, że wracam.
A teraz, pomimo 20 stopni mrozu pędzę na autobus. Godzina squasha z Mariuszem dobrze mi zrobi. O ile po drodze nie zamarznę. Jak coś - to jego wina.

środa, 11 stycznia 2012

recepta

Wybrałem się do lekarza.
Bo to dobre wytłumaczenie, że skoro spóźniło się na autobus, to już lepiej zostać w domu i iść się przebadać.
Bo gardło jak bolało, tak boli. 
Bo pani w fartuchu ze szkoły sępi o jakieś kartki, które lekarz musi podpisać.
No i poszedłem. Nie dość, że po południu (a chciałem mieć to za sobą już rano) to jeszcze wkurzyłem się zaraz po otworzeniu drzwi przychodni - setka ludzi. No kurwa powariowali. 
I tak siedzę na tej skrzypiącej ławce, w torbie arkusze z matematyki i Mistrz i Małgorzata. Arkusze? Nie, przesada. Wyciągnąłem Mistrza. 
50 stron później byłem już o jakieś 4 szerokości tyłków bliżej lekarskich drzwi (miejsce na poczekalni mierzy się w tyłkach [tł]). Ludzie przychodzili, odchodzili, tylko ja jakby cały czas w tym samym stanie. 20 kolejnych stron dalej, jeszcze chwila - ludzie przybyli tu przede mną powoli się wyczerpują. 
Nagle pomysł - olśnienie. Coś w mojej głowie zaszeptało "Franio, wpierdol się w kolejkę...".
Posłuchałem. 
Lekarz przez otwarte drzwi powiedział 'następny', spiąłem mięśnie, zacisnąłem pięść na pasku torby, rozejrzałem się dookoła czy aby na pewno nikt nie wstaje, sekunda trwała jak pół minuty, leniwe oczy czekających spoglądały jedynie na posadzkę - ruszyłem. Ławka zaskrzypiała, serce załomotało, a krew zaczęła krążyć szybciej. Złapałem za klamkę i odciągnąłem od siebie, byłem już w gabinecie, zieleń ścian zamigotała w moich oczach. Już miałem zamykać za sobą drzwi, kiedy kątem oka dostrzegłem za sobą cień, odwróciłem głowę. Toczyła się na mnie. Z brązową torebką i beretem na głowie zwiastowała nieszczęście.Wymamrotała zimne PRZEPRASZAM i odepchnęła mnie od drzwi niwecząc plany. Byłem tak blisko... 
Spojrzenie na ławkę - brak miejsc. Namnożone tyłki zalały wszelkie wolne miejsca.
Nie ma powrotu...
Od dzisiaj leczę się sam.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

trzystu

Wpis numer 300. Jubileusz. Niebo pada śniegiem, ludzie wychodzą na ulicę, fajerwerki płoszą psy a antyrama zalana tortowym lukrem.
Nie, jednak nie.
Co nie zmienia faktu, że piszę po raz trzy-setny.
Weekendowy wyjazd z chórem i konkurs zakończony sukcesem. II miejsce. Szok, ale też radość, bo chyba nikt się tego nie spodziewał. A jak na ogólnopolski konkurs z setkami uczestników? No splendor.
Arłukowicz został Polskim Housem i spowity wężem spogląda z okładki nowego Newsweeka. Mindfuck tygodnia.
Wos mnie woła, zatem idę.

sobota, 7 stycznia 2012

vocaler

Wróciłem. Zmęczony i zachrypnięty ale zadowolony. Jak zwykle.
Gardło mnie boli nieziemsko. Mam wrażenie, że połykana ślina musi pokonać jakąś zajebiście trudną przeszkodę w drodze do celu i pomaga sobie przy tym czołgiem z naostrzonymi gąsienicami [WTF]. Tak czuje się moje gardło, mniej więcej. Ale było dobrze. Szaleństwo wygłupów, zapomnienie na chwilę o maturze, śpiewanie WSZYSTKIEGO przez CAŁY niemal czas. Lubię. Bardziej niż maturę.
W drodze powrotnej oglądaliśmy Across the universe. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to nie jest lekki film. A dla mnie to już zupełny ciężar. Mały, czarny chłopiec zaczyna Let i be, a w refrenie już niosą jego trumnę. Dół i płacz, że nie ma zmiłuj. Ale soundtrack i tak nucę do teraz.
Jutro randka z wosem. Bo historia to mnie nie lubi zupełnie.

piątek, 6 stycznia 2012

ich troje

Święto, dzień wolny, a ja tłukę się z chórem na konkurs.
Wczoraj zostałem w domu i ze złości hejtowałem wszystko. I poszedłem spać o 20. A oni się bawili. Teraz Krystyna nie odbiera, co oznacza, że bawili się świetnie. Gooooooood whyyyyyyy?!
Za oknem pada, mnie czeka 5 godzin w autobusie, a cały dom gra w Scrabble. Lepiej być nie może.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

1+1

Powrót do codzienności bywa bolesny. Powrót do codzienności okraszonej majaczącym widmem matury za 4 miesiące - jeszcze bardziej. Nie mogę zabrać się za cokolwiek. Wolnego chcę, cholera. Dopiero kiedy kalendarz się zapełnia, pluję sobie w brodę jak bardzo zmarnowałem tydzień wolnego. Nie uczę się na błędach.
A sylwester mógłby trwać. Życzyłem czegoś wyjątkowego, dzięki któremu zapamiętacie tę noc, a sam to dostałem. Kawa na rynkową ławę, okraszona romantycznymi (i zajebiście głośnymi) fajerwerkami i *boom* - nie jestem sam.