poniedziałek, 30 listopada 2009

peace.

Zostaję rastamanem. Oł jeee! Razem z Hubertem oczywiście, który to też przerzuca się na reggae. Muszę zdobyć ogromną żółto-zielono-czerwoną czapę, 5g ganji, i koszulkę z Marlejem. I wtedy będę superfajny. A tak w ogóle to Vavamuffin rządzi. Peace!

niedziela, 29 listopada 2009

co ja robię tu...

Jednak znalazłem się na tej szkolnej imprezie. Nie pytajcie jak - po prostu. Po biegu na przystanek, po przeklinaniu uciekającego autobusu, po konsultacji z K., od którego dowiedziałem się, że "teraz to już nic nie jedzie", po rezygnacji i powrocie do domu, okazało się, że nie wszystko stracone. Odwiezie mnie mama! Moja własna, osobista Mama! Oł jeee!
15 minut później.
Stoję przed ogromnymi, kościelnymi drzwiami mojego Liceum, wchodzę. Ochroniarze mnie sprawdzają, rzucam 3 złote nieszczęśnikowi siedzącemu przy wejściu, widzę Zlywę (sic!), udaję się w stronę sali. Gadam z kilkoma dziewczynami, rozglądam się, zostaję. I to był największy błąd. Zrozumiałem go dopiero, gdy siedząc na ławce i strzelając co 57 sekund facepalmy skapnąłem się, że przede mną męskie tyłki bujają się do piosenki Dody. Co ja tu k*** robię?! Nie wiedziałem czy wyjść, przeciskać się przez korytarz plastikowych lasek, czy zostać i oglądać to niewiadomoco.
Kilkanaście minut później wychodziłem z budynku LO i zanurzałem się w zamglonym, Krośnieńskim powietrzu. Ja pitole, jak lirycznie.

sobota, 28 listopada 2009

załamka.

W szkole impreza - ja w domu. A miało być tak pięknie. Mieliśmy iść z paczką na coś mokrego, potem na disco. A wszystko szlag trafił. H. idzie ze swoimi kumplami, K. z kumpelami, J. oczywiście będzie romansował z PollyP. reszta nie idzie w ogóle. Poszukiwania "kogoś_do_towarzystwa" nie przyniosły żadnego skutku. A. się wypięła i powiedziała, że sama nie idzie. Jak to sama, się pytam? Ze mną. Ale nie, ona musi mieć jeszcze jakąś laskę. Lesbijka. Moja jedyna Nadzieja wyjechała do stolicy, nie wiem nawet po co. Może świętuje to, że jest o rok starsza? E, nic z tego i tak ją zdołuję moimi urodzinami za 4 miesiące. Sobotni wieczór w domu czas zacząć. Który to już raz?

poniedziałek, 16 listopada 2009

this is it

Mama se, mama sa, mamakosa! Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem kina. Z pieśnią na ustach zerwałem się z ciepłego łóżka o 6:00 by o 7:00 stanąć pod pewnym bankiem i czekać na autobus, który miał zawieźć naszą klasę do Rz. Zabukowaliśmy tyły autobusu - jak zwykle zresztą - i ochoczo pojechaliśmy ku apokalipsie. Wrrrróć. Najpierw był Majkel. Na This Is It! wybraliśmy się w pierwszej kolejności. Jezier zakupił słony jak cholera i wielki jak... [cholera jest wielka? może być chyba...] popcorn, ja przebrałem się w idiotę (różowe, długie rękawiczki i czapka - żulerka zrobiły swoje) a do kina weszło jakieś pięć tysięcy, na oko sześcioletnich, dzieci. Słodko. Rozbestwione to jak nie wiem. Oblepiły sobą wszystkie sofy i fotele - trzeba było wiać do sali. Dobra, przejdźmy do filmu. Mnie Majkel nie zawiódł, chociaż trochę to przykre, że dałem zarobić jakimś ludziom być może odpowiedzialnym za jego śmierć. Sam film to dokument przedstawiający sceny z prób do ostatniej trasy - This is it. To, co ludzie odpowiedzialni za to show zrobili to jest jakaś masakra. Pozytywna. Nowa wersja Thrillera, tancerze wyskakujący z parkietu jak tosty, fantastyczne efekty i 50cio letni Majkel ruszający się jak zawsze. Chciałbym, żeby mój dziadek tak się ruszał. W końcu jest niewiele starszy. Na filmie bawiłem się przednio, razem z Bahą i Kamiśką śpiewaliśmy, 'tańczyliśmy', nawet Hubert coś tam zapiszczał. Boskie widowisko, rly. Po filmie poszliśmy zrobić wiochę w McDonaldzie - udało się. Po raz kolejny suszarka do rąk w WC chciała mi łeb urwać. To chyba jakaś wróżba.



niedziela, 15 listopada 2009

wolność i swoboda

Niedziela - pozornie dzień fajny. Tak naprawdę to TEN dzień przed poniedziałkiem. Zasypiasz w niedzielę i wiesz, że gdy się obudzisz, to będzie poniedziałek. Uczucie do dupy. Dzisiaj jednak będę zasypiał z nieco mniejszym strachem przed jutrem niż przeważnie. Jutro bowiem klasowo jedziemy do kina! *pogo* Dane nam będzie zobaczyć dysysyt - Michaela Jacksona [*] i 2012. Podła tematyka, ale co zrobić. O ile jeszcze 2012 będzie chyba znośne, choć słyszałem, że efekty > fabuła, to obawiam się, że na Miśku Dżeksonie się wynudzę. Kocham jego muzykę, ale nie jestem pewien czy chcę oglądać półtoragodzinną relację z prób. No nic, to nieważne. Ważne, że jedziemy z klasą, nie będzie lekcji i będą focie! O, czkawka. Pf... Mina rzednie gdy pomyślę, że zaraz po powrocie muszę siąść nad książki i napisać na polski wypracowanie. Nie mam teraz siły, by cokolwiek zaczynać. Dam radę. Jutro. Aha, przeżyłem dzisiaj inwazję rodziny. Niespodziewaną zresztą. Na początku te chwile ciszy, jak zawsze gdy nie wiadomo o czym gadać z kimś kogo nie widziało się dłużej niż 2 miesiące, ale po kilku chwilach się rozkręciło. Zawsze bowiem można pogadać o psach. Miłego poniedziałku.

poniedziałek, 9 listopada 2009

ssijcie dzieci za młodu!

Takie poranne niebo demotywuje do dalszych działań.
Dzień zapowiadał się koszmarnie, w stylu "nienawidzę poniedziałków". Okazało się, że nie było wcale tak źle. Cel na dzisiaj? Przeżyć matematykę. Jak widać - przeżyłem. Okazało się też, że zbiory liczbowe i przedziały opanowałem 'dostatecznie'. Jeeee! Aż dostatecznie! Co prawda uświadomiłem sobie, że moje ssanie w wieku niemowlęcym chyba szwankowało - psorka stwierdziła, że umiejętności określania czy liczba jest wymierna, naturalna czy też jakaśjeszcze nie są nawet elementarne! Ba! To powinniśmy wyssać z mlekiem matki (mniam)! Taa...mój wynik - 0/4. Ewidentnie ssałem słabo.
 

niedziela, 8 listopada 2009

starter

Nie wiem dlaczego założyłem tego bloga. Może dlatego, że zawsze chciałem jakiegoś mieć. Jak na razie nie mam do powiedzenia niczego sensownego, toteż nie będę się produkował - po prostu pójdę spać. Jutro zaczynamy.