niedziela, 29 listopada 2009

co ja robię tu...

Jednak znalazłem się na tej szkolnej imprezie. Nie pytajcie jak - po prostu. Po biegu na przystanek, po przeklinaniu uciekającego autobusu, po konsultacji z K., od którego dowiedziałem się, że "teraz to już nic nie jedzie", po rezygnacji i powrocie do domu, okazało się, że nie wszystko stracone. Odwiezie mnie mama! Moja własna, osobista Mama! Oł jeee!
15 minut później.
Stoję przed ogromnymi, kościelnymi drzwiami mojego Liceum, wchodzę. Ochroniarze mnie sprawdzają, rzucam 3 złote nieszczęśnikowi siedzącemu przy wejściu, widzę Zlywę (sic!), udaję się w stronę sali. Gadam z kilkoma dziewczynami, rozglądam się, zostaję. I to był największy błąd. Zrozumiałem go dopiero, gdy siedząc na ławce i strzelając co 57 sekund facepalmy skapnąłem się, że przede mną męskie tyłki bujają się do piosenki Dody. Co ja tu k*** robię?! Nie wiedziałem czy wyjść, przeciskać się przez korytarz plastikowych lasek, czy zostać i oglądać to niewiadomoco.
Kilkanaście minut później wychodziłem z budynku LO i zanurzałem się w zamglonym, Krośnieńskim powietrzu. Ja pitole, jak lirycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz