środa, 26 października 2011

xyleto

Matematyko, odejdź kiedy coldplay śpiewa o żółci, proszę. Logarytmy, nie będziecie mi potrzebne w warzywniaku, jak powiedziała Krystyna. Koleś z coldplaya też na bank nie zarobił na swoją pierwszą gitarę wygrywając konkurs matematyczny. A wartość bezwzględna pewnie też nie jest mu jakoś szczególnie potrzebna. A wracając do koncertu (tak, bo na youtubie właśnie jest koncert na żywo, prosto z Madrytu, aż mi się kabel od internetu grzeje)  - koleś właśnie powiedział coś po hiszpańsku, na widowni rozległ się orgazm.
CO ZA EMOCJE, BEDE WNUKOM OPOWIADAŁ.

piątek, 21 października 2011

bluszcz

Padam na twarz.
Ale i tak się cieszę, bo przez pół dnia byłem święcie przekonany, że dziś jest czwartek. A tu bach! - piątek jednak.
Po szkole wybrałem się z Karoliną na zdjęcia. W ramach mojej nauki trzaskania sesyjek. I potrzaskaliśmy nieco, lubię. Potem maraton czterech godzin prób przed spektaklem. O 18 byłem wypluty. Gdyby tego było mało, to w trakcie przemieszczania się komunikacją samochodową przeżyłem kolejny koniec świata. Eh, móżdżku, co będziemy robić jutro?
Gdyby teraz był czwartek to chyba strzeliłbym sobie z procy w rzęsę. A tak, to jest weekend.
Weekend z osiemnastką Marceliny i nadrabianiem seriali. Właśnie połknąłem najnowszego Dextera, ale się dzieje. Ten sezon ma spore szanse na sukces. Polecam i pozdrawiam z pod kołdry. Miłego weekendu.

poniedziałek, 17 października 2011

zadyszka

Siedzę i patrzę na zeszyty. Trudno mi się zabrać za cokolwiek produktywnego, wypadłem z rytmu.
I tak sobie siedzę i zastanawiam się, jak bardzo będę miał jutro przechlapane, zważywszy na kumulację wszystkich nieszczęść, które mają zdarzyć się w środę. Sączę zieloną herbatę i przeglądam zdjęcia i blogi. Tak bardzo nic mi się nie chce. To chyba choroba.
Mimo wszystko do jednej rzeczy się zmobilizowałem - sprawdziłem co powinienem zdawać na maturze, by dostać się na to cholerne dziennikarstwo. I tak jak sądziłem - WOS i polski. Nie jest źle. Ale z kolei kierunek...hmm...mam wrażenie, że szczyt moich marzeń to nie jest. Pieprzyć. I tak będę robił zdjęcia.

niedziela, 16 października 2011

bekon

Przed czwartkowym południem wsiedliśmy do busa by odwiedzić przemoknięty Kraków. Miejsca przed nami zajęła para prawdopodobnie wracająca z sanatorium. On, po czterdziestce, pijany, rozgadany, spodobały mu się moje włosy, co wprawiło mnie w zakłopotanie. Minuta wpatrzonych w was, mętnych oczu też by was wprawiła. Ona, żona, obrzucana tekstami w stylu zamknij się wreszcie czy całe życie z wariatami, prosiła go co chwila, ze złami w oczach, by schował flaszkę i się uspokoił. Smutny widok, bo gość ewidentnie dawał kobiecie w kość. Towarzystwo nie zwiastowało miłej podróży, ale ku naszej uciesze usnęli dość szybko i koleś tylko czasami odwracał się do nas, by zapytać czy mamy w końcu to szkło.
Na miejscu przywitał nas deszcz, Fabian i Rudy. Poszliśmy na promocyjne piwo za 3,70. Bo wszystkie inne butelkowe po dyszce, nie dla plebsu (tak samo nie dla plebsu, jak Coma w Szansie na Sukces). Potem, po przegranej sesji piłkarzyków i tułaczce po Krakowskich ulicach, dotarłem z Mariuszem pod blok Grzegorzów. Przez kolejne dni, wolne od myślenia o dziesiątkach zadań z matematyki, na zmianę bawiliśmy się, pili piwo, błąkali po galeriach handlowych, narzekali na to, że omatko jak piździ i dowiadywaliśmy się co raz więcej o studenckim życiu. Okazuje się, że oni na prawdę całkiem dużo się uczą. I nie przymierają z głodu. W ogóle to Grzesiek piecze placki. Dziewczyny, po numer telefonu możecie zgłaszać się mejlowo. Serio piecze. A wczoraj upiekliśmy tiramisu. Z pudełka co prawda, no ale weź, i tak się liczy. Wybornie wyszło.
Generalnie to lubię Kraków. Słabo łapię się w komunikacji miejskiej, ale stopiątka konsekwentnie dowoziła mnie do celów. Ludzie mili; kobieta z bagażem, której kasowałem bilet, szczerze uśmiechała się nawet po opuszczeniu autobusu. Ulice pełne ciekawych, dobrze ubranych ludzi i pięknych dziewczyn. Połowa mówi po angielski, nie mieliśmy problemu z wtopieniem się w tłum i pierdoleniu o głupotach. Nie zostałem ani pobity, ani okradziony.
Lubię Kraków, ale że w żadnym h&m nie było takichjednych butów w moim rozmiarze, to kurwa nie wybaczę.

czwartek, 13 października 2011

pralka

Od dzisiaj mam długi weekend. Jutro zatem jadę z Mariem do Krakowa.
Boli mnie głowa, a za oknem pada i ziąb. Nie mam weny, więc idę stąd.

...żałosne.

czwartek, 6 października 2011

iKnow

Steve Jobs nie żyje. Mimo, że nie posiadam żadnej rzeczy, która jego jest, fakt iż odszedł wydaje się smutny. iPhone, iPod czy początkowo niedoceniony iPad to jednak przedmioty, które chce się mieć, a ten gość był ich twórcą. Wstajemy i klaszczemy.
Brian May, gitarzysta Queen, z którym utożsamiają się moje włosy, chce by wokalistą zespołu-legendy została Lady Gaga. Damski Freddie miałby występować w trasie koncertowej zaplanowanej na rok następny. Nie wiem co o tym sądzić. Przerosło mnie to. Na pewno bałbym się posłuchać Bohemian Rhapsody w jej wykonaniu, by nie zniszczyć sobie wizji Queen. Gaga, get real, ur not Mercury.
Wracając do życia - w tym tygodniu gościliśmy w szkole dziewczyny z Mołdawii i Pakistanu. Okazały się taaaak miłe i sympatyczne że coś. Fauzia z Pakistanu twierdzi, że Polska to wielki park i nie lubi swojej narodowej muzyki. A my lubimy. Chcieliśmy iść z nią na piwo, ale ona nie pije piwa. Jak można nie pić piwa?

wtorek, 4 października 2011

yellow

Sobotnia pielgrzymka okazała się być świetna. To taka wycieczka z czasem wolnym od 13 do 22. I z dwunastoma godzinami w autobusie, z gitarą i z wymyślaniem jak zasnąć. 
W Częstochowie tłumy. Ludzie śpiący na siedząco pod ścianami w sanktuarium, rozkładane, zielone krzesełka noszone przez starsze i młodsze panie. Masa maturzystów chowających się w cieniu, z piwem czy colą w dłoni. Atmosfera średnio sprzyjała modlitwie i refleksji, takie tłumy to chyba nie to. Toteż szwędaliśmy się po czymś rynkopodobnym - długa ulica pełna fontann, ogródków, barów i sklepów. A także gołębi i ławek. Podobało mi się. 
A od dzisiaj - prawdziwy WOS! Po raz pierwszy w tym roku, co dla osób pragnących zdawać go na maturze jest i tak marną wiadomością. Ale co tam, ważne, że jest perspektywa faktycznej nauki na lekcjach ( bo ta domowa to już inna sprawa). A propos - wczorajsza 'debata' Lis-Kaczyński to kpina. I nie chodzi mi akurat o Kaczyńskiego.