niedziela, 28 lutego 2010

doomsday

Wczorajszy dzień został przeze mnie okrzyknięty dniem Melanżu Ostatecznego. To co się działo...ehh, długo by opowiadać. W telegraficznym skrócie - nadziobaliśmy się winem za 6 złotych na osiedlowym placu zabaw, poszliśmy do mcdonalda, Kosia zamówiła nam górę żarcia (gdybym np ja poszedł złożyć zamówienie kobieta zza lady by mnie na ryj z maka wywaliła, pewne) i zrobiliśmy oborę w pomieszczeniu dla dzieci. Potem trochę wytrzeźwieliśmy i w drodze na przystanek zgrywaliśmy pokerfacy gdy obok przejeżdżała policja. Słodko.
A dzisiaj sram w majty na myśl o jutrzejszym wstawaniu o 6, siedzeniu na matmie i walce ze snem na geografii.
To niestety nieuniknione.
Ferie 2010, byłyście zajebiste. Pa.

sobota, 27 lutego 2010

kap, kap.

Pada, za 2 dni do szkoły, pada. Może być gorzej? Może. Pada, za 2 dni do szkoły, do przeczytania 2 lektury, a w środę sprawdzian z hiszpańskiego. No i co? Może? Może.
Siedzę nad Dżumą, a przy facebooku. Szkoda, że ona się sama nie czyta, ta Dżuma. Byłbym jej bardzo wdzięczny.
Mamy dzisiaj żegnać ferie (papa), pogoda jest demotywująca, ale może jakoś będzie. Perspektywa desperadosów poprawia samopoczucie.
To chyba wracam do 'czytania'...

piątek, 26 lutego 2010

be italian.

Optymistyczny trip do kina na Nine był bardzo sympatyczny. Piękne panie tam się w tym filmie wiły, oj piękne. A "be italian" będę sobie jeszcze długo mruczał.
Jutro (dzisiaj!) trzeba będzie wybrać się po miesięczny z Sabiszonem, a potem opłakiwać koniec ferii. Straszne to, ale prawdziwe. I znów wróci hiszpański, historia i mdła geografia. Ale też dająca kopa i skracająca życie matematyka! Cieszmy mordy! Jeee!
Na kuniec moja recenzja Najn z pewnego forum. Salut.



 Nine
Mimo niemiecko brzmiącego tytułu dostajemy tutaj wiele bardzo ładnych pań, które prężą się i wiją w rytm muzyki. Film opowiada historię podstarzałego reżysera, który kręci swój kolejny film, nie mając scenariusza. Wypalił się, ot co. Oprócz tego ma problemy z żoną, kochanką i wieloma innymi kobietami.
Sam film chwilami może i nudny, jednak bardzo dobrze zrealizowany. Znakomity Daniel Day-Lewis w roli reżysera bez wątpienia ratuje całe widowisko.
Scena z Fergie jest nieziemska. Sex, piach i tamburyna. "Be Italian" to wg mnie najlepszy utwór z całego filmu, wpada w ucho.
Zatem - Nine to dobry film ze znakomitą obsadą, który warto zobaczyć jeśli lubi się takie kino.

 

czwartek, 25 lutego 2010

ulotnie.

Przed chwilą dowiedziałem się, że koleżanka z klasy ma białaczkę. Szok. Wiedziałem, że była w szpitalu ale nigdy bym nie obstawiał, że choruje na właśnie to. Mimo, że rozmawiałem z nią może raz, dziwnie mi jakoś.  
Myślałem, że po obejrzeniu ponad 100 odcinków Housa nabrałem jakiegoś dystansu do chorób, szpitala. A tu się okazuje, że dupa. Nic z tego. Nie pomyślałbym, że na raka może chorować ktoś w moim otoczeniu...
Ale, przecież jestem optymistą. Ona z tego wyjdzie, będzie zdrowa, wróci do nas. Tak, właśnie tak będę myślał.
A wieczorem - do kościoła i do kina. Okropny kontrast.

środa, 24 lutego 2010

powieszę Cię.

Trzynaście ramek, masa zdjęć, gwoździe, młotek, pusta ściana, a w głośnikach ac/dc.
Po zmaltretowaniu ściany, kciuka i bardzo wielu gwoździ wreszcie się udało. Jeah, jestem dumny.
Wisicie.

wtorek, 23 lutego 2010

chorość

Mam dżumę. I nie chodzi mi o to świństwo wywoływane przez pałeczki Enterobacteriaceae, a o twór pisany, stron 198, który przeczytać mamy na feriach. Upolowałem to to w bibliotece przy domu moim która się nieopodal znajduje, bo przecież w miejskiej już nie było, bo Hubert (dziękuję, dobranoc) wypożyczył. Na złość mi robi, o.
Dżumę jednak olałem, czytam Machiny. Pierdolę.

niedziela, 21 lutego 2010

nie twoje!

Tydzień ferii roztopił się jak połowa śniegu z podwórka.
O, Saba wróciła.
Może będzie trochę bardziej nie-nudno.
Owszem, mi w sumie to pasuję.
Jakby tylko było bardziej wiosennie...
Emowata muzyka, blogi, gazety. Hałs.
Życie!

sobota, 20 lutego 2010

tortille, lidl i amputacja.

Śnieg, deszcz i kałuże. A ja z Krissem przez zalane chodniki Krosna kroczymy ku bramom McDonalda. Zmoknięci dochodzimy i co widzimy? Autokar, kuźwa! Oczami wyobraźni widzę 40 bachorów biegających po maku i ich te zabawki  z hepimila. Wrrrrrr! Wchodzimi i co? 40 bachorów biegających z zabawkami z hepimila.
No to wio do Lidla. Kriss jak dzikus, przez zaspy. Kupiła burżuazyjnych pistacji po 36 złotych za kilogram (mniam) i wracamy do maka. Wyczailiśmy wolny stolik i zaczęliśmy konsumpcję tortilli (tortillów?) i sałatek (sałatków?!...). Bo iść na sałatkę do maka to jak iść do burdelu się poprzytulać. Tak. Lubimy. Międzyczasie przyjechała jakaś kolejna wycieczka, stawiam piątkę, że z Ukrainy.
Posiedzieliśmy, zebraliśmy się, wyszliśmy. Logiczne, jak zresztą wiele rzeczy, o których dzisiaj mówiłem, ha! Wg. Krysi. Kriss nie zdążyła na autobus, trwoniła łzy, że jej zimo, że bieda i w ogóle armagedon. Pośpiewaliśmy piosenki na przystanku, poudawaliśmy, że jesteśmy fajni bo umiemy grać na wyimaginowanych instrumentach i takie tam.
Bosko było.
A Kriss teraz płacze, że będzie mieć amputacje, bo ma niebieskie nogi.
Hej, uśmiechnij się, jesteś prawie jak z Avatara!

czwartek, 18 lutego 2010

eat this!

Mam Majkela!!! Aaaaaa! *dziki pisk*
Trip do empiku z Marcelem to był jednak średni pomysł. Półtorej godziny chodzenia między półkami i szukania jakiejśfajnej gry, by potem zrezygnować i iść 'na zabawki'. Ostatecznie nie było nic ciekawego, toteż wróciliśmy do empiku by osatecznie-ostatecznie kupić Bionic commando. Od 18 lat, ale co tam. Za 10 lat sobie zagra, najwyżej. Ja wyszedłem z dwoma filmami i albo jestem ślepy, albo nie było Przekroju.
Jutro spanie do południa i popołudnie z Kryśą. I tydzień ferii poszedł się pierdolić. Smutne to.
Aha, wyładowuję się twórczo na drugim blogu! Narazie nie mam pomysłu na dalszą fabułę, ale to przyjdzie w raz z pisaniem, myślę.
Peace. 

środa, 17 lutego 2010

kiss my eye.

Słuchawki, fejzbuk i soki z marchwi. Tak, już mogę nakręcić o tym film.
Dałem się dzisiaj posypać popiołem. Prawdziwym! Na Boga, to takie nieestetyczne! Ale, zrobiłem dooobry uczynek, poszedłem do kościoła. Z kuzynem. I oprócz tego, że mam zamiar zaraz rozkurwić monitor, który ilekroć ktoś napisze do mnie na fejzbuku wyświetla tępy komunikat o błędzie w QuickTimie (!!!) to wszystko jest w porządku.
Mam dużo wolnego czasu. Myślę o niej. Ale to bez sensu. Ona ma chłopaka. "Daj sobie spokój, F."
Jutro jadę odebrać mojego Majkela i zaopatrzyć się w 3kg świeżej prasy. A w piątek? Popołudnie z Krisem, obiad w maku i piwo na wałach. Mniam.

poniedziałek, 15 lutego 2010

tjaaa...

Czuć ferie. Spanie przez pół dnia, nicnierobienie, oglądanie Housa i cały wieczór spędzony przy Eurobiznesie. Coś pięknego.
Wczorajsze walentynki nachalnie przypominały mi o czymś w stylu: "Helou! Słonko, nie masz z kim dzisiaj się poprzytulać, zjeść lodów czekoladowych, albo pójść do kina! Inni teraz są szczęśliwi, a ty nie! Zrób coś z tym!". W sumie to racja. Ale co z tego, skoro z tym na razie nic nie da się zrobić? Ja mam na oku, a ona? Raczej mnie nie... W ogóle te całe walentynki to gówno jest. Wszędzie czerwone serduszka, różyczki, czekoladki. A w dupę sobie to wsadźcie! Jeśli kogoś kocham, to mam mu podarować różyczkę czy inną czekoladę tylko 14 lutego? No bez jaj. Ten 14 jest tylko po to, by zdołować singli, mówię wam. I żeby zbić kasę, ale to chyba oczywiste.
Plany na jutro? Robienie czegoś innego niż spanie i oglądanie Housa.
Może trip do empiku? Łeee,chyba jestem za leniwy... aczkolwiek perspektywa odebrania mojego limitowanego This is it jest kusząca. Zobaczy się.
Peace, love & fotomontaż. 

piątek, 12 lutego 2010

Ferie!!!

Piątek ✔
Wreszcie nadeszły. Po wielu dniach odliczania, w końcu można powiedzieć, że są. Ferie.
Jestem zmęczony ale cholernie cieszy mnie myśl, że nie muszę. Nie muszę wchodzić do łóżka z myślą, że muszę je opuścić o 6 rano. Nie muszę siedzieć nad matematyką i hiszpańskim. Nie muszę miażdżyć się w autobusie wiozącym mnie do domu. Nie muszę. Przynajmniej przez następne 14 dni...
Dzisiejszy dzień był...udany. Mimo, że wróciłem do domu o 20. Najpierw szkoła, bez hiszpana. Potem MC z Kryśą i Kamiśką. I całe 2 godziny wygłupów i rozkoszowania się mcflurry. Następnie na warsztaty, później szybko na koncert do rckp. Kocham takie życie. Męczące, ale świetne.
I ten moment przed wyjściem na scenę, kiedy wiemy, że jest nas niemiłosiernie mało, by zaśpiewać porządnie. Wychodzimy, w oczy rażą fioletowo-żółte reflektory, serce mocniej bije. W takich momentach cieszę się, że mam -0,5 dioptrii i nie widzę dokładnie ludzi z widowni w nas wpatrzonych. Zaczynamy, wychodzi, o dziwo. Nie myślę. Serce bije tak, że słyszę je w uszach. Ostatni fragment. Jak dotąd nic nie spieprzyliśmy. Kończymy, schodzimy ze sceny. Udało się. Było bardzo dobrze. Ulga.
Idę spać.

czwartek, 11 lutego 2010

1!

Czwartek ✔
Dzisiejsze zamieszanie ze szkolnym lip dubem było hmm... interesujące. Po 43 spalonych nagraniach (a bo to psor wlazł w kadr, a to muzyka się zatrzymała, to znów ktoś nie wyrobił i zepsuł) udało się wreszcie dobrnąć do końca. Ja - w zamyśle 'ziom' (kimkolwiek ów ziom miał być) z czapą menelką wciśniętą na afro bujałem się z Kamiśką i dziewczyną_która_mi_się_przedstawiała_a_której_imienia_nie_pamiętam do jakiś wyimaginowanych rytmów, nie przypominających w ogóle piosenki przewodniej. W końcu Kamiśka to słuch ma, nie powiem. A więc, tak bujaliśmy się, robiąc z siebie gópków, ale jak szaleć to szaleć. Zbłaźnić też się jest fajnie. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć efekt. Wiem tylko jak wyszedł napis I LO z nas samych. Świetnie wyszedł, o. Świetna akcja taki lip dub.
Dodatkowo tłusty czwartek osłodziła mi wieść, że jutro nie mamy hiszpańskiego! No święto we wsi normalnie. Więuc, za jakieś 6 godzin wstanę z łóżka, powlokę się do szkoły, by za 5 godzin ją opuścić i wyruszyć do empika (kończę Browna! Muszę kupić jakiś zapas książek na ferie!) lub do MCa z Kamiśką i Kryśą. O 15 warsztaty psycho, o 17 - koncert charytatywny. Dzień jak co dzień. Do domu wrócę pewnie koło 19, lekko odprężony ( 0,5 <ślina> ) i bardzo zmęczony. Jak zwykle.

środa, 10 lutego 2010

2...

Środa ✔
Dzisiejszy dzień wolny zaowocował kilkoma wyższymi lvlami w grach na facebooku, spaniem do 9, odrobionymi lekcjami z matematyki i powtórzonym hiszpańskim. Szkoda, że tylko powtórzonym. W szkole zamieszanie związane z kręceniem lib-duba, także mam nadzieję na próbe na hiszpańskim. Moja męska intuicja podpowiada mi jednak, że seniorita Wolf psychicznie mnie przetorturuje w wzdłuż i w szerz i zmusi do bycia na kartkówce z koniugacji. Pewny tego jestem. Nie wytrzymam presji zwolnienia się z lektoratu i polegnę, gdy będzie na mnie patrzeć swoimi ślepiami z odległości 5 centymetrów jak to lubi czynić. Wg. Krysi moje zadanie jest za krótkie. Ale hóimito. Najwyżej. Zauważyłem, że cierpię na chroniczny strach przed pałą z hiszpańskiego. Nie wiem czym to jest spowodowane, znaczy w sumie to wiem, opcji nie ma zbyt wielu. W końcu 45 minut hiszpańskiego to życie krótsze o dzień co najmniej. A właśnie! Jutro położę łapy na 5 sezonie House'a! Mrrrrrrr....

wtorek, 9 lutego 2010

3...

Wtorek ✔
Gdyby nie logarytmy i hiszpański życie byłoby takie piękne. Dzisiejsza poprawa z matematyki okazała się, jak przewidywałem, tragiczna. Ale na logarytmach życie się nie kończy. Jutro robię sobie urlop, będę się uczył na czwartek. Jeeeeeeeeee!... A za 3 dni...FERIE!

poniedziałek, 8 lutego 2010

jeszcze 4.

Poniedziałek ✔
Za 4 dni nastanie błogi komfort psychiczny związany z brakiem lekcji przez 16 dni. No coś pięknego.
A póki co, matematyka, logarytmy i inne gówno. Pała ze sprawdzianu sama się nie poprawi...

sobota, 6 lutego 2010

niż intelektualny.

Łikend...i po łikendzie.
Wczoraj wróciłem do domu o 19. Lekcje, wyprawa 'na piwo', Biedronka, warsztaty psychologiczne, pistacje, autobus, dom. Byłem tak wykończony, że po pierwsze - zasnąłem w autobusie, a że trzymałem w ręku komórkę w czasie zasypiania, to wypadła mi ona w czasie zaśnięcia. Tym samym mnie obudziła i porysowała się, powodując automatycznie nieopisany ścisk serca. Po dotarciu do domu zjadłem śniadanioobiadokolację i poszedłem czytać (czyt. spać). 19:30 a ja już w łóżku. Patologia.  Wypad 'na piwo' się udał. Kryśa wdepnęła w psią k_pę, rzucaliśmy się w śnieg, bawiliśmy się na placu zabaw, zjeżdżaliśmy po rurze, biliśmy się na śnieżki. No istne pijane przedszkolaki z liceum. O warsztatach psycho. może nie będę się rozpisywał bo i nie ma o czym... Było oczywiście fajnie, ale...dużo by opowiadać. Mam niż intelektualny, jakby to powiedziała towarzyszka Nitka, i nie będę pisał.
Dzisiaj - sobota jak sobota. Sprzątanie, siedzenie przy kompie, herbata. Na myśl o jutrze pocą mi się dłonie...

środa, 3 lutego 2010

chociaż to takie niemęskie...

Kolejny dzień, kolejne dylematy - uczyć się, czy pierdolnąć system i iść spać? A może poczytać nowego Browna. Nie...to takie uzależniające. Poza tym, znowu pewnie bym zasnął w trakcie czytu-czytu.
Siedzę obecnie nad zeszytem do polskiego, przeglądam strony po raz setny, a i tak nic z tego nie wynika. Co raz to bardziej denerwuje mnie codzienne chodzenie do szkoły. Ferie za półtora tygodnia, tylko to mnie ratuje. Chociaż ciągle mam uczucie, że prędzej mnie trafi szlag.
Jutro matma, biologia, hiszpański - komentarz zbędny. Potem może szybkie a_kuku! do empiku/croppa, chór, ciemnym wieczorem powrót do ciepłego, pustego domu i...znów to samo.
Jedyną wartą tego dnia chwilą był chyba wf i nasz mecz 'siatkówki', jeśli można tak to nazwać.
Ponadto, Szymek właśnie podesłał mi adres swojego bloga, nie wiedziałem, że pisze.
Aha, chyba się za... nie. Jeszcze nie. Chyba się zauroczyłem. O tak, to na pewno... Eh.