niedziela, 28 lutego 2010

doomsday

Wczorajszy dzień został przeze mnie okrzyknięty dniem Melanżu Ostatecznego. To co się działo...ehh, długo by opowiadać. W telegraficznym skrócie - nadziobaliśmy się winem za 6 złotych na osiedlowym placu zabaw, poszliśmy do mcdonalda, Kosia zamówiła nam górę żarcia (gdybym np ja poszedł złożyć zamówienie kobieta zza lady by mnie na ryj z maka wywaliła, pewne) i zrobiliśmy oborę w pomieszczeniu dla dzieci. Potem trochę wytrzeźwieliśmy i w drodze na przystanek zgrywaliśmy pokerfacy gdy obok przejeżdżała policja. Słodko.
A dzisiaj sram w majty na myśl o jutrzejszym wstawaniu o 6, siedzeniu na matmie i walce ze snem na geografii.
To niestety nieuniknione.
Ferie 2010, byłyście zajebiste. Pa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz