piątek, 29 października 2010

velerad

Koniec października. Zimno, ciemno - tylko spać.
I to właśnie spanie to ostatnio moje ulubione zajęcie w chwilach wolnych, tudzież absolutnie nie-wolnych, lecz przekształconych na wolne.
Kompletnie nie wiem, o czym mam pisać, ale zgodnie z zasadą "pisz kurwa, bo za 5 lat znajdziesz tego bloga i będziesz miał niezły ubaw przy czytaniu" - piszę.
Moja klasa organizuje akademię z okazji 11 listopada. Jest tłoczno, głośno, pesymistycznie ("przecież to jest bez sensu! rozumiesz coś z tego?! wykreśl to.") ale zrobimy to. I się uda, bo czemu ma się nie udać. Ja jestem jakimś historykiem, biorę udział w debacie, kłócę się z Mateuszem, spoko mi.
Za tydzień półmetek. Z Kasią. O ile będzie miała dobry humor, to czeka mnie ~6 godzin śmiechu i tego, co przyjęło się zwać pozytywnymi wibracjami. Przyjaciele, orkiestra, dzikie tańce, ha! Oby do soboty, oby do soboty!
Przed sobotą muszę jeszcze przygotować minimonodram (?) na kółko teatralne. Łooł, po prostu już skaczę z radości. Zwłaszcza, że mój tekst zaczyna się od słów "Tylko rób tak żeby nie było dziecka". Dzięki WAM za TAKI tekst, dzięki.
A teraz - czas spaaaaać. (w sumie dwie godziny temu się obudziłem, ale, jak to mówi Dżoana krupa - hó kers!)
Dobranoc

środa, 20 października 2010

drzewem być

Fajny dzień. Niecodzienny.
Warsztaty teatralne z aktorami prawdziwego, chyba trochę offowego teatru nie zdarzają się często. Właściwie to zdarzyły się pierwszy raz. Szalenie nakręcona, otwarta i pełna energii Grażyna, na oko lat 50, chociaż mam wrażenie, że pomimo wyglądu czarownicy jest młodsza. I Adam, młody student - myśli, że gdzieś mamy metro albo tramwaje; zdaje sobie sprawę, że potrafimy rzucać kurwami, toteż zbytnio się nie patyczkuje i jest swojsko.
Przez kilka godzin robiliśmy to, czego normalnie prawie nikt z nas by się nie odważył zrobić. Fakt, że na warsztatach była cała klasa i wszyscy przez chwilę byli nasionem, by potem stać się drzewem, podnosiliśmy się na wzajem, robiliśmy testy zaufania... straciłem wątek. Mimo wszytko - nie spodziewałem się, że wszyscy będą robić to bez oporów. Nie znałem mojej, bądź co bądź wspaniałej, klasy od tej strony. Było na prawdę fajnie. Dobrze jest być przez jakiś czas niepoważnym, móc udawać, pokrzyczeć, nauczyć się czegoś teatralnego.
Gdy patrzyłem na tę kobietę, stwierdziłem "cholera, widać, że robi to, co lubi!". Też bym tak chciał. Nie mogę teraz deklarować się, że teatr to NA PEWNO to, co chciałbym robić w przyszłości. Za mało wiem, umiem. Ale wiem, że to mi się szalenie podoba.
Chrzanić to, że siedzę i piszę bloga, zamiast zabrać się za angielski, hiszpański, matematykę i esej na polski. Piję którąś tam kawę i nie zamierzam iść spać przed pierwszą. Zresztą, i tak nie zdążę. Najwyżej w przyszłości zostanę drzewem.

niedziela, 17 października 2010

unionJack

Czterodniowy weekend dobiega końca. Już dawno tak dobrze mi się nie opierdzielało. W czwartek niemal całodniowe spanie, a potem wyjście z humanami na miasto. I to nieziemskie uczucie, kiedy to faceci są kompletnie trzeźwi, a dziewczyny wesolutkie. Po raz kolejny doszedłem do wniosku, że na prawdę ciężko mi je zrozumieć. Tak do końca zrozumieć.
W piątek - Acid Drinkers. Titus na żywo, dwumetrowy metal-krasnolud z włosami do ud i potrząsanie grzywą w rytm muzyki. Faaajnie było, ale..jakoś tak..bez rewelacji. Wczoraj wybrałem się po garnitur na półmetek. Nie żebym jakoś strasznie chciał iść tam w garniaku, ale podobno 'tak się chodzi' i 'tak pasuje'. Spoko, mój poprzedni garnitur stał się mocno niewyjściowy, toteż nie będę protestował. I znalazłem. Dokładnie taki jak chcę. Sęk w tym, że nie było do końca mojego rozmiaru (wszędzie_obecni Słowacy wykupili wcześniej pół miasta. Jeżdżą do nas jak do jakiegoś Eldorado co najmniej.) i strój będę miał za dni kilka. No nic, życie.
Teraz siedzę nad hiszpańskim (apokalipsa nadchodzi), matematyką, której nie jestem w stanie ogarnąć (apokalipsa przyszła i zostawiła mnie z zaszczytną tróją) i chemią (mam wyjebane na apokalipsę). Jakby tego było mało, kiedyśtam zgłosiłem się na konkurs traktujący o kulturze Wielkiej Brytanii. Kompletnie o nim zapomniałem, a przypomniałem sobie dzisiaj rano otwierając oczy i myśląc "cholera, to już niedziela". Znacznie bardziej wolałbym do Brytanii jechać, niż się o niej uczyć, ale...może kiedyś.

poniedziałek, 11 października 2010

zabieganie

Jubileusz mojego liceum. A jak jubileusz to śpiewanie, jak śpiewanie to próby, dużo prób. Na szczęście opłaciło się, wyszło nam bardzo dobrze, z tego co słyszałem. Za dwie godziny śpiewamy znowu. Niby fajnie, ale kiedy pouczę się na sprawdzian z fizyki to na prawdę nie wiem. A, wczoraj mieliśmy miniKoncert. I w tym momencie brawa dla naszego DonLora za solówkę pięciosekundową, która była wynikiem zamotania reszty basów. A on - jedyny, niezawodny zaśpiewał, ave Ci! (tutaj powinien być dwukropek i duże d, ale że emotykon nie używam to nie będzie)
W sobotę tańczyłem. Do wszystkiego. Miałem świetny humor (który kompletnie zjebał mi się przez moją głupią, niewyparzoną gębę i chwilami tragiczne poczucie humoru, ale to tylko na chwilę; zostało wybaczone. chyba), toteż bawiłem się dobrze. Nie przejmowałem się nawet plastikowymi lalami gibiącymi się gdzieniegdzie. Było...na prawdę nieźle.
Dobra, idę posprzątać fejsbuka. Mam dość co_trzy_minutowych wpisów dziewczyn, które to chwilą się gdzie lubią. Wszystko fajnie, ale niektóre chyba nie zrozumiały akcji i myślą, że chodzi o seks. A tu bach - chodzi o miejsce zostawiania torebki. Sama akcja imo głupia. Spamowanie fejsbuka - jeszcze gorsze.
Ale jeśli ma pomagać - lubię to.
peace.

poniedziałek, 4 października 2010

home, sweet home

Po prawie pięciu godzinach w samochodzie dotarłem do domu.
I jestem szczęśliwy, na chwilę. Skręciłem stolik z ikei, ogarnąłem bagaże, zaglądnąłem kontrolnie do lodówki, wyszedłem na balkon (z którego, jak zwykle, widzę robotników robiących chodnik od trzech miesięcy, opierających się na łopacie), czuję, że jestem u siebie!
I będzie fajnie aż do momentu otworzenia książek do historii i innych arcyważnych przedmiotów...

niedziela, 3 października 2010

...eh

Wczorajszy wieczór uświadomił mi jak bardzo jest do dupy z moją sytuacją sercową.
Impreza urodzinowa kuzyna. Starsi w jednym pokoju, młodzież w pokoju obok. Siedzę w tym drugim z kuzynką i jej kuzynem. Po chwili słyszymy dzwonek do drzwi.  To chłopak kuzynki. Siedzimy teraz w czwórkę. Super. Jakiś czas później wychodzą. Wraca kuzyn, który poszedł po swoją dziewczynę. Razem z nimi przyszedł kumpel ze swoją wybranką. Siedzimy. Pary się tulą, uśmiechają blah, blah, blah... Wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z kuzynem kuzyna. Super. Czuję się nieswojo (no kurna, a jak mam się czuć?!), wyciągam komórkę i udaję, że coś robię. Gry, hmmm, kulki, ok, gram, pierdolę. Polewają Bolsa, spoko, uśmiecham się strącając zestaw trzech żółtych kulek. Po jakimś czasie kuzyn kuzyna oznajmia, że wraca do domu. Marzenie, zostaję sam z dwoma pięknymi, zakochanymi parami. Super kurwa. Wytrzymałem 2 minuty, bo bateria powoli kończyła żywot. Wyszedłem.
Samotność to straszna sprawa.

piątek, 1 października 2010

off

Nie ma mnie.
Olałem kilka dni szkoły, spakowałem książki do historii, słuchawki i zenita i pojechałem do rodzimy. Sosnowiec okazał się chłodny i zachmurzony, to nie pomaga, stanowczo. Ludzie się śpieszą, rozdają ulotki. Jakiś zaniedbany ośmiolatek widząc mnie i mojego ojca idących ulicą, wybiega z bramy i chce nam sprzedac karte z piłkarzem. Za złotówkę. Mój tata daje mu pieniądze, za karte dziękuje. Chłopczyk szeroko się uśmiecha do siostry stojącej nieco dalej, cieszy się. Kolejni przechodnie olewają jego ofertę, idą dalej, a on ściska w dłoni plik kart. Strasznie mnie to 'ruszyło'. Jutro wezmę jakieś słodycze i pójdę w to samo miejsce. Może nadal będzie sprzedawał karty.
Próbuję uczyc sie historii. Zaznaczam markerami istotne rzeczy i łudzę się, że dobrze mi idzie. W mieszkaniu pełnym ludzi nawet zaznaczanie nie należy do najprostszych.
Jutro mam nadzieję wybrac się na minishopping - muszę kupic sobie czapkę. Jedyną, jaka wchodzi na moją głowę - zgubiłem. Taaakk, afro ma swoje wady.