niedziela, 26 lutego 2012

2-1

Dwa zmieniło się w jeden. Ale nie, nie będzie poruszającej, blogowej opowieści. Sorry doktorku.
Wczoraj byliśmy na Spadkobiercach. Idealny przykład jak ze średniego pomysłu i scenariusza zrobić bardzo dobry film. Nie wiem czy na miarę Oscara, ale mimo wszystko to kawał solidnego dramatu ze smutnym Clooneyem w japonkach.
Pokrótce - smutny Clooney - dziedzic fortuny i pięknego kawałka ziemi na Hawajach, ma pod górkę. Jak jasna cholera. Żona od kilku tygodni w śpiączce, córki rozwydrzone i nie przyzwyczajone do ojca, sam Clooney zapomniał jak to jest być głową rodziny i nie może poradzić sobie z całą sytuacją. Na domiar złego dowiaduje się, że ukochana żona go zdradzała. A on nie surfował od 15 lat. Mimo raju na ziemi, w którym przyszło mu mieszkać, nie radzi sobie z całą sytuacją. A sytuacją, choć smutna i, wydawać się mogło, dość pospolita, przykuwa do ekranu. Kiczowata, hawajska muzyka na ukulele, piękne widoki i smutny Clooney. I obraz tego, że nie ważne gdzie, jak i z czym w portfelu - życie jest trudne.
Bo jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz