środa, 11 stycznia 2012

recepta

Wybrałem się do lekarza.
Bo to dobre wytłumaczenie, że skoro spóźniło się na autobus, to już lepiej zostać w domu i iść się przebadać.
Bo gardło jak bolało, tak boli. 
Bo pani w fartuchu ze szkoły sępi o jakieś kartki, które lekarz musi podpisać.
No i poszedłem. Nie dość, że po południu (a chciałem mieć to za sobą już rano) to jeszcze wkurzyłem się zaraz po otworzeniu drzwi przychodni - setka ludzi. No kurwa powariowali. 
I tak siedzę na tej skrzypiącej ławce, w torbie arkusze z matematyki i Mistrz i Małgorzata. Arkusze? Nie, przesada. Wyciągnąłem Mistrza. 
50 stron później byłem już o jakieś 4 szerokości tyłków bliżej lekarskich drzwi (miejsce na poczekalni mierzy się w tyłkach [tł]). Ludzie przychodzili, odchodzili, tylko ja jakby cały czas w tym samym stanie. 20 kolejnych stron dalej, jeszcze chwila - ludzie przybyli tu przede mną powoli się wyczerpują. 
Nagle pomysł - olśnienie. Coś w mojej głowie zaszeptało "Franio, wpierdol się w kolejkę...".
Posłuchałem. 
Lekarz przez otwarte drzwi powiedział 'następny', spiąłem mięśnie, zacisnąłem pięść na pasku torby, rozejrzałem się dookoła czy aby na pewno nikt nie wstaje, sekunda trwała jak pół minuty, leniwe oczy czekających spoglądały jedynie na posadzkę - ruszyłem. Ławka zaskrzypiała, serce załomotało, a krew zaczęła krążyć szybciej. Złapałem za klamkę i odciągnąłem od siebie, byłem już w gabinecie, zieleń ścian zamigotała w moich oczach. Już miałem zamykać za sobą drzwi, kiedy kątem oka dostrzegłem za sobą cień, odwróciłem głowę. Toczyła się na mnie. Z brązową torebką i beretem na głowie zwiastowała nieszczęście.Wymamrotała zimne PRZEPRASZAM i odepchnęła mnie od drzwi niwecząc plany. Byłem tak blisko... 
Spojrzenie na ławkę - brak miejsc. Namnożone tyłki zalały wszelkie wolne miejsca.
Nie ma powrotu...
Od dzisiaj leczę się sam.

1 komentarz: