piątek, 9 grudnia 2011

supremin

Powoli zaczynam nie wyrabiać.
Po dwunastu godzinach w szkole, pała z wosu jest jak nic nie znaczący problem, a przynajmniej taki, który teraz jest moim najmniejszym. Nauczycielka, która normalność i człowieczeństwo zatraciła na rzecz profesjonalizmu i pozy zorganizowanej i surowej 'profesorki' - tym bardziej. Dziękuję, postoję, nadrobię.
Presja przed spektaklem ciągle rośnie. Próby w kalendarzu pojawiają się co raz częściej. Ale tak trzeba, jeszcze tylko półtora tygodnia. Boże.
Czasem mam wątpliwości co do mojego koloru włosów. Dzisiaj byłem blondynką. Chcąc zrobić sobie chińsko/wietnamską zupkę z torebki zagotowałem wodę, wsypałem trociny do kubka, zalałem wrzątkiem, zakręciłem i inteligentnie sprawdziłem czy nie kapie - odwracając i potrząsając. Pieprzło, jebło i lewa ręka poparzona. A pół klasy 'pachnie' tajwanem.
O, pękł mi bąbel.

3 komentarze: