niedziela, 24 kwietnia 2011

rozrachunek

A więc: od wtedy kiedy ostatnio pisałem nie licząc wczoraj czyli od dawien dawna działo się: (to trochę pojebane zdanie zawiera w sobie dwa dwukropki - należy mu się szacunek)
  • dostałem 5 z matematyki. Pierwsza ławka, ja, kartka i zadania. Bziu, bziu, oddaję - bezbłędnie. Wysłałem od razu smsy do połowy rodziny, niech wiedzą.
  • zachorowałem. Bo czym byłby tydzień bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Do teraz mam zatkane uszy i swoje słowa słyszę w głowie. I gdy idę chodnikiem to słyszę basy uderzeń butów o asfalt. Ale na szczęście innych słyszę zupełnie normalnie.
  • razem z Mateuszem byłem samochodem w Wielkim Mieście z Dwupasmowymi Rondami. W ramach  kursu prawa jazdy oczywiście. Pojeździliśmy, pośmialiśmy się, on wypił kawę, ja nie.
  • mieliśmy warsztaty teatralne z krzyczącym aktorem i niekrzyczącą, miłą i pomarszczoną aktorką. I po raz kolejny moja klasa miło mnie zaskoczyła. Ciche zazwyczaj osoby (nie wszystkie oczywiście) pokazały, że mają pazur i jak chcą to potrafią. Nie wiem czy to ta atmosfera czy po prostu  fakt, że nie ma okazji by ktoś pokazał, że jest dobry. Za miesiąc nasz spektakl. Boję się. I powinienem się chyba ubiczować za lenistwo, bo obiecałem wziąć się za siebie i zacząć biegać, by jakoś wyglądać na tej scenie. Ale nie, po co. 
  • po warsztatach poszliśmy na wino. Amarena, 3:85zł. Miało być piwo w jakiejś knajpie, ale niestety nie wszyscy są tak starzy jak ja i Mateusz i nie wszyscy mogą legalnie powiedzieć "yyy, Żywca poproszę. Albo, wie pani co, dwa. Dwa od razu". No i skończyło się na szlachetnym winie, rocznik 2011, cena poniżej czterech złotych. A zamiast baru i tortilli - krzaki i czipsy. Trzeba kultywować przecież tradycję picia w plenerze. Trochę nami (a przynajmniej mną) pozamiatało, Mateusz straszył, że policja idzie, Cyśka za każdym razem uciekała, Krystyna choćby nie wiem jak chciała to i tak by nie uciekła, a mnie jakoś to specjalnie nie ruszało. Jakimś cudem  dotarłem do domu (nie wiem jak to zrobiłem, że wsiadłem w prawidłowy autobus), udałem że oboże jaki jestem zmęczony i padłem spać. A rano trzygodzinne wypracowanie z Lalki...
A teraz siedzę i piszę, bo wyrwałem się sprzed stołu, gdzie osiemnastkowa wódka leje się dębowym strumieniem, a dla mnie średnią frajdą jest picie z dziadkami, ciociami i wujkami. Ale wołają coraz głośniej, idę.
Wszystkim życzę zdrowego rozsądku w jedzeniu i mokrego jutra.
Zlejcie wszystkich - tak można tylko raz w roku.

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz