niedziela, 27 lutego 2011

pressplay

Boli mnie bark, mam siniaka na boku, łupie mnie w krzyżu i nie słuchałem dzisiaj muzyki, to znaczy, że wczorajsza osiemnastka Mateusza była megaudana (megaudana, w ogóle jak to brzmi...). Po kilku przebojach z dotarciem do prezentu, a potem na miejsce imprezy, bawiliśmy się w najlepsze z naszą stałą paczką. Była wódka, pizza, szisza, dzikie tańce, biczowanie biednego Mateusza, kilkukrotne odstawienie Beelzeboss (finałowa scena z Tenacious D, którą upodobaliśmy sobie inscenizować, gdy tylko jest okazja), zepsuty pisuar i setki zdjęć. Jeeej.
W piątek natomiast nastąpił mały zwrot akcji w naszym teatralnym życiu. Było 'nie umiemy', 'jesteśmy w dupie', 'nie zdążymy przed 2012', 'ona nas zabije', a jest 'szacunek dla was, bo to co zrobiliście ma ręce i nogi. rezerwuję salę.' Czyli mieliśmy próbę teatru z naszą mentorką.  I, o dziwo, okazało się, że nie jest tak źle jak nam się wydawało. Odegraliśmy kilka scen, wypiliśmy litry herbaty, popłakaliśmy się kilkukrotnie ze śmiechu i jestem pełen pozytywnych myśli co do spektaklu. Jednak zdałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo. O ile w naszym, amatorskim jednak gronie, próby szły łatwo i dość luźnie, przy kimś, kto się zna i wie jak to ma wyglądać jest trudniej. Ciężko jest panować nad każdym ruchem, myśleć o gestach, które pasują do tej akurat sytuacji, a przy tym panować nad głosem, emocjami. Kurde, chciałbym to ogarnąć.
Podobnie chciałbym ogarnąć chemię, biologię i polski, bo jak na razie to siedzę nad rozłożonymi zeszytami ale nic z tego nie wynika.
Czekam na sobotę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz