poniedziałek, 14 listopada 2011

słychać strzały

Był zamach na moje życie.
Jadę sobie autobusem do domu, dziewiąta trzydzieści rano, przeziębiony postanowiłem nie katować się na lekcjach, lecz wrócić do łóżka (czyt. komputera). I tak jadę, jadę, aż tu nagle jak nie pierdolnie coś w autobus...Pieprznęło z nieba, walnęło i uderzyło w szybę obok mnie. GRUBY CZARNY KABEL Z PRĄDEM. Ja dziękuję, ciśnienie 200/100. Ale żyję. Szyje wszystkich czterech pasażerów wydłużyły się do nieludzkich rozmiarów, chcąc zobaczyć co to i czy może coś się komuś nie stało akurat. Ale nie stało. Kierowca zatrzymał się, krzyknął do kierowcy z samochodu przed nami czy coś uszkodził, bo on też nie, i pojechaliśmy dalej. Ot, taka mała przygoda.
Przeziębiłem się na cold-home-party u Karoliny. 14 stopni to nie jest dobra temperatura do imprezowania.
Ale chłód najwyraźniej nie przeszkodził plenerowej, piątkowej imprezie w stolicy. Kibole przywdziawszy odświętny pseudonim patriotów, rozpieprzyli pół Warszawy. Ale to przez media. Po co ktoś stawiał tam vany telewizji, dlaczego Niemcy bili Polaków i co do powiedzenia ma młodzież wszechpolska? Na te i inne pytania szukajcie odpowiedzi na taśmach z czarnych skrzynek samochodów tvn meteo. Dramat.
Wyczekuję środy. Jedziemy do Krakowa. Na wycieczkę, do teatru. W autobusie będziemy sprawdzać konspekty i robić arkusze z matematyki. Życie jest piękne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz