czwartek, 17 marca 2011

caramel macchiato

Byliśmy w Krakowie. Gitara, djembe, melodyka, teksty piosenek, autobus, my i 170 kilometrów. Epicko. Na miejscu rajd w poszukiwaniu ubrań, który dla mnie zakończył się zdobyciem jedynie granatowego, całkowicie zwykłego i nudnego (albo jak niektórzy wolą - vintage) t-shirtu. Potem burżujska kawa w Starbucksie. Jest tak dobra jak mówią. I tak samo droga jak mówią. Następnie obiad, fotki na rynku i teatr. A tam - Szalone Nożyczki. Salon fryzjerski prowadzony przez geja (o jakie to modne!), zwykły dzień. Klienci przychodzą, wychodzą, panna sławnapianistka z piętra wyżej piłuje klasykę na fortepianie. Wszystkich trafia szlag, walą w rurę by przestała i w końcu przestaje. Tyle, że na wieki. Została zamordowana. Ale przez kogo? Jak? Dlaczego? O tym publiczność decyduje sama.
Spektakl dość przyjemny, ale nie zrobił na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Jednak zabawa dobra, przejdzie.
Gdybym nie był tak bardzo śpiący, może napisałbym jak razem z Simoną i Mariuszem, skusiwszy się na jedzenie z McDonalda , odłączyliśmy się nocą od grupy i z uśmiechem na ustach zamówiliśmy chickenburgery nie dbając o to, że klasa poszła do autobusu, a my nie mamy pojęcia gdzie. Spoko. I tak biegliśmy sobie przez Kraków - pojedzeni i zestresowani.
Truchleję na myśl o jutrze. Pobudka po 6, autobus, szkoła, koncert, obiad, prawo jazdy, egzamin (choleracholeracholera), próba, próba, próba, autobus o 22:30 i dom. Umrę, jak nic umrę. Zaśpiewajcie mi coś fajnego nad grobem jak by co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz