piątek, 5 sierpnia 2011

trzeźwy

Pierwsza kontrola drogowa. Zawał kurwa. Całe szczęście, że jechałem przepisowo, a pan będący policją wydał się dość ludzki. Co prawda miał mi za złe, że nie zatrzymałem się gdy wyszedł na ulicę i podniósł rękę, co EWIDENTNIE oznaczało, że tak, mnie zatrzymują, a nie tego za mną. No ale zawróciłem zanim zaczęli mnie ścigać.
Ufff.
Simona olała mnie i mój aparat. Nie chciała na sesyjkę. Co prawda to nie tory, ani pszenica, ale też byłoby, myślę, fajnie. Trudno, będziesz coś chciała.
Korzystając z wolnego popołudnia udałem się z Mateuszem na miasto. Strzelaliśmy zdjęcia ludziom na rynku, w szczególności dzieciom - jakoś tak bezpieczniej. W pewnym momencie podszedł pan w czarnym t-shircie i z gęstośliniem - czyli po piwie. Niejednym. Żulił o papierosa. Albo złoty pięćdziesiąc, no ale papieros też by się przydał. A żeby nie było, że on taki o, to wylegitymował się. Z tylnej kieszeni wyciągnął olaminowaną legitymacje wojskową, albo żołnierską, nie wiem. Ale był na dwóch misjach. Po minie i stanie psychicznym twierdzę, że mu się nie podobało. Troszkę zszokowani skierowaliśmy go do bogatych ludzi siedzących w ogródkach, przy piwie. Bo oni to na bank mają fajki. I poszedł. Wrócił za dziesięć minut z tekstem "MAM! Tylko poratujcie mnie ogniem..." Totalnie. Fajek nie mamy, ale zapalniczek u nas pełne kieszenie. Ale nie dyskutowaliśmy, jeszcze nas zabije. W końcu sobie poszedł. Ciekawy pan.
Potem objechaliśmy pół miasta (drugie pół jest rozkopane) powalczyliśmy na kije od mioteł w Delikatesach i wróciliśmy do domów. A nogi mnie tak bolą, jakbym pieszo wracał. Starość chyba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz