czwartek, 1 lipca 2010

feta, feta, feta.

To były 3 wspaniałe dni. Drewniany domek, jezioro za oknem, wino, shisha i oni. Łapanie stopa, taszczenie tuzina Lechów w żółtych reklamówkach, pieczenie jabłek na grillu, gitarowe orgie, dzikie tańce do Davida Guetty, układ choreograficzny z Szymkiem i napisanie przeze mnie genialnej psycho-piosenki...Mógłbym jeszcze długo wymieniać, ale nie ma sensu - to trzeba przeżyć.
 No i jesteśmy...
 Widok z okna był świetny.

A teraz gdzie...?

 Do sklepu! Stopem rzecz jasna. A po co?

 Po soczki!

 Skoro lodówa pełna...

...imprezę czas zacząć!

Grillowane jabłka...


...i taniec do upadłego.

Zgagotwórczy napój na kaca. 1 cytryna, 1 część wina, 1 nic.

Pamiątkowa karta na koniec. 

I  trzeba było wracać do domu. Busem. Na bagażach. Trzęsło, ale było świetnie.

Ostatnia prosta. Jesteśmy w domu. . .

3 komentarze: