niedziela, 31 stycznia 2010

za to, że nie nosisz piżamy.

Dzisiejszy (wczorajszy...?) trip z Sabą polegał na zdobyciu tajemnego manuskryptu "bilet miesięczny".  Razem z jej rodzicami udaliśmy się do Krosna w celu zbadania terenu dość wcześnie, jak na sobotę, bo o 12. Bilet wszedł w nasze posiadanie po ofierze osiemdziesięciu złotych polskich oddanych w ręce szamanki z pekaesu. Po udanej misji wyruszyliśmy w pieszą wycieczkę po obsranym śniegiem Krośnie. Wiedziałem, że to był zły pomysł, ale co zrobić. Mieliśmy wracać w rodzicami Saby, więc, to przecież logiczne, poszliśmy w zupełnie inną stronę, niż oni. Szliśmy i szliśmy, i szliśmy, a obok nas pustki, zero jakiegokolwiek życia. Noo, może czasem przejechał jakiś samochód. A my jak dwa debile idziemy w tragiczną pogodę przed siebie. W końcu zahaczyliśmy o empik, kupiliśmy sobie na wzajem kartki walentynkowe w burżuazyjnej cenie, ale jak to S. powiedziała "Nie będę oszczędzać na naszej miłości" czy coś w tym stylu. 20 kilometrów później byliśmy już w domu. Ciepłym domu.
A teraz znowu mam to uczucie, że jest jeszcze sobota, a na zegarze w prawym dolnym rogu już niedziela. A jeśli niedziela  to jutro poniedziałek. A jak poniedziałek - to szkoła, a gdzie szkoła tam kartkówka z fizyki...sic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz