Smętny ten dzień jakiś. Masa ludzi w czerwonych czapkach, niby Mikołaje. Przyjemna atmosfera, empik po raz setny w tym miesiącu, wybieranie książek, takie tam. Dostałem kasę od rodziny, chcę sobie coś kupić, nie wiem co. Zawsze chciałbym mieć takie problemy.
W drodze do domu zasnąłem w ciemnym autobusie przy Florence w uszach, otrząsnąłem się gdzieś przy zasypanych ogrodach (oryginalnie) i doznałem tego piknięcia w środku "kurna, gdzie ja jestem?!". Nie lubię tego.
Jutro 3 historie pod rząd, klasowe mikołajki i chór. Równowaga zajebistości zachowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz