niedziela, 9 stycznia 2011

sie ma

Padam na twarz. Od rana zbiórka na WOŚP, potem wyjazd do filharmonii na próbę przed koncertem.  Razem z Mariem wdzięczyliśmy się z kartonowymi puszkami pod jedną z galerii handlowych. Pod tą, do której zawsze idzie się potem, będąc już w tej lepszej. Dlatego większość przybyszy miała na sobie już czerwone serducho i mijając nas uciekali tylko wzrokiem. Jednak i tak nie było najgorzej. Nie wiemy co prawda ile dokładnie nazbieraliśmy, ale kilka stówek myślę jest. Pośpiewaliśmy, jak to my, powydurnialiśmy się, jak to my, zaprzyjaźniliśmy się z automatycznymi drzwiami, zjedliśmy suchą drożdżówę i w ogóle było pozytywnie.
Potem przyszedł czas na Rzeszów. Zmęczeni, w półpustym autokarze gadaliśmy kwestiami z asdfmovie. Na miejscu okazało się, że jesteśmy raczej najbardziej profesjonalnym chórem, a 60% wszystkich osób to dzieci. Słodko. Po kilku godzinach na scenie w otoczeniu 500 ludzi, z niby włączoną klimatyzacją miałem dość. Ale w sumie...chyba to lubię.
Tak czy siak, jestem wykończony, bolą mnie stopy i zjadłem normalny, niedietetyczny posiłek. Cholerna dieta.

Coś mi tutaj nie pasuje. To zazdrość...? Ale dlaczego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz