czwartek, 24 czerwca 2010

też tak czasem mam.

Za oknem zielone gałązki zakończone czerwonymi kwiatami, nerwowo trzęsą się popychane nierównomiernymi podmuchami chłodnego wiatru.
Lewo, prawo, lewo, prawo, prawo, dół, prawo, lewo.
Podobnie drzewa i stary łańcuszek przymocowany do balkonu - wieszak na donicę z jakimś pnącym cholerstwem. Jest szaro, ponuro, co kilkadziesiąt sekund ulicą przejeżdża samochód. Nie słyszę go. Szczelnie zamknięte dzisiaj okno, tłumi wszystkie odgłosy z zewnątrz. Po drugiej stronie, u mnie, gra muzyka. Czekam na ciepło, o którym pani z telewizji mówiła, że będzie. Jutro.
Dzień jest zadziwiająco długi, czas płynie jakoś wolniej. Myślę, by zacząć pisać. Tak, to dobry pomysł.
A jutro ubiorę białą koszulę, marynarkę i pojadę zakończyć pierwszy rok przygód w nowej szkole. To może dziwne, ale wcale tego nie odczuwam. Dostanę różowo-czerwoną kartkę A4 z godłem i stopniami określającymi poziom mojej wiedzy. Podziękuję, zabiorę z szafki to, co moje i pójdę z Nimi na rynek. Potem wrócę do domu ze świadomością, że nic nie muszę.
A potem wszystko zacznie się od nowa. Od nowa, tylko trudniej.
Te 10 miesięcy to było bardzo dobre 10 miesięcy. Poznałem masę nowych, wspaniałych ludzi, nauczyłem się dobiegać w 3 minuty na uciekający autobus, zdążyłem poznać nową szkołę, zaprzyjaźnić się z Tobą, Tobą i Tobą, założyć tego bloga, spędzić wiele cudownych chwil, być głosem ojca w spektaklu, dołączyć do chóru, śpiewać na konkursach, pić tanie wino pod monitoringiem przemysłowym pewnej placówki oświatowej, połamać się opłatkiem na klasowej wigilii, pokochać Beatlesów, tańczyć na Sylwestrze u C., zauroczyć się w pewnej dziewczynie, stwierdzić, że nie warto, zapuścić włosy i je ściąć, bawić się na domówce, której gospodarz nie pamięta, świętować 18 urodziny K., zmywać czerwony lakier z paznokci i udawać małpę.
Było warto.

4 komentarze: