poniedziałek, 14 czerwca 2010

Plac Wilsona

Szaro, śpiąco, przygnębiająco.

Kuzynowi umarł chomik. Pogrzeb zrobiliśmy, trumna z koperty po mandacie, nie wiem, może to jakaś symbolika. Mały płakał pół wieczora za tym chomikiem, biedny. Bał się go, nie wiem czy kiedykolwiek go wziął na rękę, ale widocznie się do niego przywiązał. Spoczywa sobie teraz Bernard w ogrodzie pod kamieniem w kształcie serca. Podobno w kształcie serca, bo mój zmysł artystyczny tam ni cholery serca nie widzi, ale dobra.
Jutro poprawiam logarytmy. Moje zajebiste nastawienie 'i tak nie napiszę na więcej niż na 2, szkoda się uczyć' zapewne mi pomoże.  Ale chrzanić to. Nie egzystuję by uczyć się matematyki. Mam ważniejsze priorytety, o.
Jutro też wyjeżdzamy na warsztaty z chórem. Pogoda się nam nieco fochnęła i jest beznadziejne.Ale przynajmniej - nie ma słońca - nie ma kichania.
Nie jestem pewien co powinienem wziąć. Najchętniej to bym nie brał nic i pobawił się w surwiwal.
Pierdzielę, będę Robinson!

3 komentarze: