piątek, 18 czerwca 2010

czerwień czerwonej czereśni

Wróciłem z chóralnych warsztatów. Niewyspany, pomięty, z resztkami czerwonego lakieru na paznokciach stóp, szczęśliwy i zadowolony. Zadowolony mimo pomalowania mi w czasie spoczynku nocnego paznokci na kolor ewidentnie czerwony. Tak, zdrajca Bartek, z którym to między innymi przyszło mi dzielić skromny pokój, ku uciesze gawiedzi wymalował mi wesoło paznokietki. Och, to takie słodkie. I nie powiem żebym się jakoś specjalnie gniewał, to było nawet zabawne. No może do czasu walki o zmywacz. Ale już jest tak jak ma być - bez żadnego świństwa na stopach.
Część śpiewana warsztatów przyniosła efekty w postaci otrzymania 90 punktów (na 100) na przeglądzie, którego nazwy nie pamiętam. W końcu nasze Lion sleeps tonight było z góry skazane na sukces. I o ile babka z komisji po pierwszych słowach ostentacyjnie machnęła ręką (nie wiem, urażona bo wydurniamy się w kościele?!), to publiczność kupiła nas stuprocentowo. Po pierwszym łimooołeeeej po nielicznej, żeńskiej publiczności przeleciał szmer zachwycenia, potem było już tylko goręcej. Dziewczyny mdlały, krzyczały z zachwytu, w ekstazie padały na chłodną posadzkę, no kosmos. A ja dostąpiłem zaszczytnej roli "robienia małpy" i konia. Przy koniu wydzierałem się razem z Mariuszem, yeah! Ogólnie - wesoło, śmiesznie i przyjemnie.
Dzisiaj natomiast powlekłszy się z zaspanymi oczyma do szkoły, skazany byłem na oczekiwanie ostatniej lekcji - hiszpana. Miałem zdawać na 4. I zdałem, ho!
Mam wakacje!

3 komentarze:

  1. dlaczego nie napisałeś o pizzingu?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Walki o zmywacz - ale z kim to już nie powiesz, nie?
    ;]


    Skomentuj dyskotekę, misiek.
    :P

    OdpowiedzUsuń