piątek, 24 września 2010

glee

Wróciłem z warsztatów. Niewyspany, zmęczony i ze zdartym gardłem. Ale było świetnie, jak zawsze.
Było tak: wiocha jakich mało, wąska ulica, 2 sklepy na krzyż i zero nadziei na jako taki nocleg. Pozory. Wjechaliśmy na górkę, a tam zaskoczenie - zupełnie niebrzydki ośrodek stylizowany na dworek chyba, drzewa, krzaki, wielkie kamienie i kościół z murkiem obrośniętym bluszczem - fajnie! W środku trochę gorzej, chłodno, bezpościelowo (no dobra, pościelą był 'koc z żyda'. Sory, wiem, jesteśmy straszni, ale 'koc z żyda' przyjął się jak mało co. Spanie pod żydem może nie należało do najprzyjemniejszych ale lepszy żyd niż nic.) ale i tak sympatycznie.
W między czasie urodziny miał Kamil (sto lat + pasem po dupie raz jeszcze!). Wznosiliśmy toasty i wznosiliśmy, w końcu bro jest już pełnoletni, spoko mu.
Pośpiewaliśmy, wyluzowaliśmy się, zintegrowali i wrócili. Szkoda. Już mnie szlag trafia gdy pomyślę o poniedziałku. Ale jeszcze mam weekend. I warsztaty teatralne.
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz